piątek, 31 grudnia 2010

"Jak można na małych piórach latać tak bardzo wysoko..."

Ostatnio wzięło mnie na "Akurat"a - stąd tytuł. I z zadziwienia że mogło być jak było i może być jak jest. A było i jest (w tym roku, bo tak w ogóle to post-przed-Noworoczny)... Pięknie. Szczęśliwie jest. "Jest, że lepiej już nie (...) jest, że serce chce bić..." (to z innej piosenki, z przeszłości... kiepskie wykonanie, myśmy śpiewali pięknie... a może tylko tak to pamiętam :) ). Wracając do teraz. Jest tak właśnie. Jest niogarnięcie cudownie, niewiarygodnie, mistycznie. "Jak lekko na wysokości w niebieskim ślizgać się kurzu".

I wierzę, że będzie. Dalej. Wciąż. Niezmiennie i wciąż na nowo. Nieustannie. Co dzień i w każdej sekundzie. Ufam.

To stosunkowo nowe dla mnie doświadczenia, więc musicie wybaczyć mi nagły przypływ patosu i poruszeń.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie zawsze jest łatwo. Nie zawsze jest pełnia szczęścia, energii i optymizmu. Bywa i gorzko i smutno i źle. Bywają takie chwile. Muszą bo inaczej człowiek nie wiedziałby, że żyje naprawdę.
Ale mimo to, nawet w takich chwilach - jest... nieopisanie. W każdej sekundzie jest diament, płomień, iskra. W każdym oddechu, w każdym maleńkim momencie, nikłym, jak drgnienie rzęs jest szczęście i spełnienie i doskonałość.




"Jak można na małych piórach latać tak bardzo wysoko...?"
Pin It Now!

środa, 29 grudnia 2010

Potwor(ząc)a i machina śmierci

Jak już pisałam mój Maż stworzył potwora! Mianowicie podarował mi na gwiazdkę aparat fotograficzny. Będziecie świadkami efektów szaleństwa, które mną od tego momentu owładnęło. Pierwszą ofiarą padło Kaszydło.Ładna nie?
Jako, że jestem na etapie rozpracowywania tej machiny śmierci - jakość taka sobie. Mam nadzieję, że będzie lepiej :)





Pin It Now!

poniedziałek, 27 grudnia 2010

I po herbacie.

Po Świętach też.

Wczoraj byliśmy tradycyjnie na Rajdzie Herbacianym. Spotkaliśmy znajomych nie widzianych od roku, przespacerowaliśmy się z Osowa na Głębokie. Niesamowity, zimowy las, gałązki pokryte cieniuteńką warstwą lodu, najkruchsze, najdelikatniejsze bibeloty natury. Wdzięk nietkniętej białej, migoczącej powierzchni.

Naparzanie się śnieżkami, aranżowanie miejsca zbrodni (rajd był pod wezwaniem Sherlocka Holmesa), przy użyciu dwu  ciał (mojego i Ani), jednej siekiery i butelki pożyczonego keczupu (I miejsce). Hałastra młodocianych na sankach, ciągniętych przez ojców pociągowych. tradycyjny konkurs na kubek (mamy w domu 2 porcelanowe owce-medalistki, które zajęły II miejsce) i rzut jajem (nasze poszło jako trzecie od końca).

A na koniec herbata z samowara. Radosność i szczęśliwość :)

(Dwie wygrane herbatki po przetestowaniu stoją na półce i kuszą :D)

W planach na styczeń mamy wyjazd do skansenu w Wolinie na trening szermierczy. Jeśli wrócę, opowiem jak było.

Obecnie jesteśmy na etapie konsumowania poświątecznych zapasów, tudzież (zwłaszcza ja) maniakalnej zabawy gwiazdkowym prezentem. Mąż mój, rozpieściwszy mnie podarkami i grzanym winem z korzeniami nieświadomie stworzył potwora i uzbroił go w machinę śmierci. Efekty zobaczycie wkrótce.

Po raz kolejny doceniam fakt posiadania znajomych i przyjaciół, dla których czasoprzestrzeń nie stanowi problemu. Po roku kontynuujemy dawno przerwane rozmowy, jakby urwały się wczoraj. I umawiamy się na herbatę. W przyszłym roku. Uroczo :D

Na koniec Świąt trafiła mnie zagadka. Na mój stary adres przyszła pocztówka  z Nałęczowa, adresowana na mój inicjał (M.) i nazwisko, które wygląda jak przekręcony drugi człon mojego. Kartka jest od Iwony i zawiera pozdrowienia.

Jakkolwiek bardzo mi miło, to nie mam pojęcia czym sobie zasłużyłam i o jaka Iwonę chodzi. Iwono! Kim jesteś???

Dziwne rzeczy się dzieją :)
Pin It Now!

niedziela, 26 grudnia 2010

Szczęścia!

To moje jednowyrazowe życzenia dla wszystkich w tym roku :)

A w tym roku, zaprawdę musiałam być niesamowicie grzeczna, bo Mikołaj ilością i jakością prezentów rozpieścił mnie niesamowicie. Mam nadal oczy wielkie jak spodki i pławię się w dziecięcej radości.

Serio, no takich Świąt nie pamiętam nawet z dzieciństwa. I mówię nie tylko o dobrach materialnych. Jest cudownie! Cudowna, prawdziwa, autentyczna zima, cudowna Familia, cudowny czas, mnóstwo cudownych słów i życzeń, cudowny, ciepły Dom i Najcudowniejszy Przemek na Świecie. A ja jestem na Świecie najszczęśliwszą kobietą :D.

Ze spraw cudownych mamy też przecudowną choinkę. Ubieraliśmy ją w samą Wigilię, więc nie miałam jej kiedy opisywać, ale jest na niej wszystko, co choince niezbędne: światełka, kolorowe bombki, cukierki, pachnące pierniczki, jabłuszka, orzechy w filcowych koszyczkach, ptaszydlaki z makówek, szyszki, anioły ze słomy, ze szkła, z drewna i z gliny, Mikołaj i księżyc, białe śnieżynki i złote gwiazdki , łabędzie z wydmuszek, frywolitki, sople, jedna filcowa truskawka i akurat-w-sam-raz włosów anielskich. No i czubek oczywiście! I pachnie! na cały Dom! Przecudownie oczywiście.

Udało się wszystko, co miało się udać. Wielki piernik (nawet zdążył skruszeć) i małe pierniczki (lukrowaliśmy i ozdabialiśmy razem z Mężem! - musiałam to napisać :D) i barszcz. Prezenty i reakcja na nie (Babcia Marysia nawrócona na komórkę, Mamy porażone bombą olfaktoryczną w postaci bombonierki serowej, Brat wysłany na wyścigi furmanek itp., itd...). Scrapbookingowe (śmiecioksiążkowe???) bileciki i pachnące choineczki (patrz niżej), życzenia i obie Wigilie i noc po nich. Pięknie jest.

Jako, że odbywamy dwie Wigilie - z Familią Prawo- i Lewo-brzeżną (dla nieszczecinian - chodzi o brzegi Odry) i po każdej jeszcze obdarowywani toną pyszności "na wynos", to kiedy Jogurt (przyjaciel z Łodzi) złożył mi życzenia braku przejedzenia musiałam z żalem powiedzieć, że już za późno. W związku z tym jutro w ramach spalania kalorii wybieramy się (jak co roku) na Rajd Herbaciany (a potem jesteśmy zaproszeni do Mamy na obiad, co może zniweczyć efekty rajdu, ale w końcu Święta są raz w roku :)

Kończę na dziś, bo Kochanie już w łóżku i niecierpliwie mnie stamtąd nawołuje. No przecież nie dopuszczę, żeby wołał po próżnicy, bo mógłby przestać ;D
Na dobranoc trochę świątecznego potworzenia. Zapach olejku świerkowego musicie sobie wyobrazić :D

Truskawka



Choineczki

pop-art



Tradycyjna

Glamour

Folkowa


Naturalne (żeby nie zangielszczać na naturstyle ;) )
A to kawałek naszej najcudowniejszej prawdziwej choinki :)

Na sam koniec życzymy Wam
Szczęścia :)

które narodziło się skromnie, w stajence

Ale zaraz potem Tatuś obmyślił imprezę z trąbami (anielskimi), fajerwerkami (no dobra, jedną kometą), zabawą ludową (pastuszkowie), atrakcjami i prezentami (magowie) i żywymi zwierzętami.

I dobrze! Bo to najradośniejsze Święto na Świecie!
Pin It Now!

środa, 22 grudnia 2010

Całe mnóstwo.

Czego? Wszystkiego! Ostatniego sprzątania, pieczenia, gotowania, wycinania, dekorowania, ostatnie przedświąteczne zakupy. Jak powiedział kot na pustyni: "Nie ogarniam tej kuwety".

A trzeba i znaleźć chwilę na refleksję. I z całym tym miłym zamętem nie zapomnieć po co to. I dla kogo. I nie stracić tej jasnej radości, tej ciepłej myśli skierowanej na zewnątrz. Światła gwiazdy.

A to mój ulubiony wiersz bożonarodzeniowy. Niedocenionego Andrzeja Waligórskiego:

Wyspa Bożego Narodzenia 

Jest gdzieś na świecie bez wątpienia
Za krawędziami nieboskłonów,
Wyspa Bożego Narodzenia
Bez atomowych poligonów.
Różna od wszystkich innych krajów,
Upalna - choć bogata w śniegi,
Ma w sobie jakby coś z Hawajów,
I ma też jakby coś z Norwegii.
Lasy palmowo-bambusowe
Pachną przygodą i wanilią,
A inne lasy, choinkowe,
Pachną nartami i Wigilią.
Każdy tam ma wszystko co trzeba
Bo w tych cudownie pięknych lasach
Rosną chlebowce pełne chleba
Oraz masłowce pełne masła.
I stoją ule pełne miodu
Więc można najeść się do syta.
I od zachodu aż do wschodu
Słychać w tych lasach dźwięki gitar.
Widuję nieraz ową wyspę,
Ostatnio często też śni mi się,
Więc informacje me są ścisłe
I nie ma błędów w jej opisie.
Ma rzeczywiście plażę wąską,
Palmy, choinki, czyste fale...
Ale ta wyspa nie jest Polską,
Więc co bym na niej robił stale...?
Pin It Now!

Już jest!

Już pachnie :) Stoi jeszcze nieprzyzwoicie naga. Wystroi się dopiero na Wigilię. Ale już wypełnia Dom swoją wonną obecnością. I już pojawiły się pod nią pierwsze prezenty.

A my przystępujemy do pierniczenia i pierogolepiejstwa.
Pin It Now!

wtorek, 21 grudnia 2010

Orgia zmysłów

Absolutnie nic na świecie nie pachnie tak, jak Polskie Święta.

Korzenie (cynamon, kardamon, goździki, wanilia, pieprz, anyż, kolendra, muszkat i tyle innych), żywiczność choinki (tylko żywej, z legalnej hodowli), miód, czekolada, jabłka i pomarańcze, mak, grzyby - olfaktoryczne niebo!

Faktury miękkiego, lepkiego, sprężystego ciasta, kłujących igieł, delikatnego, gładkiego papieru, szorstkiej kory, suchego siana. Kuliste, kruche bombki, kanciaste pudełka z prezentami, podłużne sople zwisające z parapetu. Zimny śnieg i powietrze kłujące w nos i policzki, płatki topniejące na rzęsach, ciepło, kiedy przekraczamy próg Domu, kiedy się w siebie wtulamy. Gorące grzane wino i płomyki świec. Gorące wnętrze piekarnika i gorące noce.

Skrzypienie śniegu pod butami i ciamkanie błota, szelest anielskich włosów wieszanych na choince, wszystkie kuchenne brzęki, stukania i pluskania  (Z wyjątkiem pluskania karpia. Nie męczymy zwierząt!), szept i śmiech i okrzyki radości i pisk (kiedy ktoś mnie obsypuje śniegiem zamiast diamentów ;) ).

Obrazów nie trzeba opisywać - Święta, jakie są - każdy widzi :). Mrok i światło, biel i feeria barw i szarość, która nie zna czasu świętowania, tysiące wzorów i gładki, prosty, wręcz ascetyczny len obrusu.

A smaki i tak są nie do opisania.

Postrzeganie Świata wszystkimi zmysłami to jedno z większych błogosławieństw, jakie można otrzymać na życie. Umiejętność cieszenia się tymi doznaniami, to łaska, której jestem świadoma nieustannie, a w taki szczególny czas, może jeszcze intensywniej. I tego z całego, szalonego, pełnego świątecznych doznań serca Wam życzę :)
Pin It Now!

sobota, 18 grudnia 2010

No i prawie po :)

Choróbsku. Antybiotyk kończę, przetestowałam na sobie chyba wszystkie naturalne środki lecznicze (po za syropem z cebuli - nadal bleeeeeeeeeeeeeeee) poczynając od mleka z miodem (bez czosnku), przez tymiankową herbatkę, kwiat z lipy, syrop z buraka, sok z kwiatów czarnego bzu, pigwę w miodzie (słyszałam, że miód podobno podrażnia gardło - najwyraźniej nie moje :D), cytrusy w ilościach hurtowych aż po rosołek z kaszą jaglaną. Skoro przeszło, znaczy, że działają, a na pewno poprawiają samopoczucie, bo w większości są pyszne :D. Może o to właśnie chodzi :D:D:D. Po za tym polecam wełniane skarpety (takie robione na drutach), przykrywanie owcą (w formie koca :D) i męża. Ale uprzedzam, że swojego nie oddam :P

Na ostatek planuję jeszcze kogel-mogel (wybitnie dla podniebienia :D) oraz miód aloesowy na wzmocnienie.

A wyzdrowieć czas był najwyższy, bo świątecznie jesteśmy w lesie. Nie narzekam broń Boże. Nawet lubię ten lekki przedświąteczny obłęd. Lubię poszukiwanie najfajniejszych prezentów i najlepszych bakalii. Lubię pieczenie i gotowanie i celebrę związaną z tradycyjnymi potrawami (barszcz się kisi, piernik dojrzewa, wszystko w Wiedźmieniu). Lubię dekorowanie, przystrajanie, wycinanie i wszelkie artystyczne ręczne roboty. Familia co roku dostaje ode mnie oprócz "komercyjnych" prezenty "hand-made" - jadalne i niejadalne :).

Dzisiaj jedziemy po ostatnie przedświąteczne zakupy (no, praaaawie) i do roboty.
Pin It Now!

środa, 15 grudnia 2010

Gardłowa sprawa

I to jak się okazało - niejedna.

Po pierwsze choram. Zaanginiona konkretnie. Mówię głosem przepitego chomika vel labradora, o ile w ogóle. Przemysław grozi mi syropem z cebuli (bleee, bleeee, bleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!). Łykam jedynie płyny i papki. Ogólnie wróciły traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy anginę miałam średnio raz na 2 miesiące dopokąd Dr. Moskwa nie wychlastała mi trzeciego migdała. Lekarka wypisała antybiotyk i kazała leżeć do końca tygodnia.

Najlepsi przyjaciele: miód, owca i chusteczki higieniczne.

Druga akcja, to fakt, że K. napisała na ławce rzeczową opinię o swojej nauczycielce matematyki (konkretnie napisała, że to kretynka). Zasadniczo czyn ten łączący brak odwagi cywilnej (czemu na ławce, a nie w oczy?), wandalizm (niszczenie mienia szkoły) i brak kindersztuby (powinna powiedzieć, że owa pani jest mało inteligentna, niekompetentna i źle wychowana oraz niedokształcona) należy uznać za karygodny. Jednak (!) uwzględniając fakt, że K. została wcześniej przez ową panią niesłusznie oskarżona oraz publicznie upokorzona - nie bardzo czuję się w obowiązku potępiania młodej. Raczej w pełni podzielam jej pogląd, mimo iż wyraziłabym go inaczej (nawtykała pseudopedagożce głośno, wyraźnie i w oczy, powstrzymując się od używania wulgaryzmów). Kiedy do tego dodamy fakt, że młoda ma rąbniętą tarczycę, co wpływa na jej możliwości kontroli emocji (źle wpływa, żeby nie było wątpliwości), to summa summarum uważam, że to matematyca powinna ją przeprosić.

A po za tym: byłyśmy z Kaszydłem na warsztatach filcowych. Oto efekty:

Bombka "tęsknoty jesienne"



Babciny koszyczek (tzn. taki, jakie robiła moja babcia Marysia, tylko z filcu)

Bombka "a'la faberge"
Bombka Kaszydła
Nasz prace biorą udział w konkursie, pod linkami możecie na nie zagłosować dodając komentarz (będzie nam miło :D).

Z przeszłości: zanim nastał sezon śnieżno-anginowo-grudniowy byliśmy z Przemkiem i Kaśką na "Zaplątanych" (Kaśka fundnęła szwagrowi taki prezent z okazji urodzin, ja poszłam "na doczepkę" :D). Mimo, że to Disney film był naprawdę świetny :D Babka przebiła mnie jeśli chodzi o włosy, patelnia wymiata, a kameleon i jego metoda cucenia to moi nowi bohaterowie. No i koń!!! Jeśli nie rozumiecie o czym mówię, to znaczy, że nie widzieliście filmu. Idźcie i zobaczcie :D
Pin It Now!

sobota, 11 grudnia 2010

Paczkowanie

I to intensywne, bo jutro odwozimy "prezencik" do Politesu.

O co chodzi? Razem z Teatrem i "krewnymi oraz znajomymi królika" zaangażowaliśmy się w przygotowanie "Szlachetnej Paczki".

Dziś właśnie robiliśmy z Moim Kochaniem ostatnie zakupy i pakowaliśmy. Jutro transport do Stowarzyszenia "Polites", gdzie znajduje się najbliższy sztab akcji.

Fajna sprawa, polecam wszystkim, my już drugi raz mamy z tego powodu ogromną radochę. I niech mi nikt nie mędzi, że na pokaz, że po co tyle hałasu i pomagać trzeba po cichu. Guzik prawda!

Pomagać trzeba tak jak się chce, byle skutecznie. Pomagać warto tak, żeby jak najwięcej ludzi chciało się do pomagania przyłączyć. I tak, żeby pokazywać, że to cudowna możliwość i ogromna radość, a nie przykry, cierpiętniczy obowiązek.

A to, że jest tyle różnych akcji i tyle RÓŻNYCH  możliwości pomagania - tak jak się lubi najbardziej - no to chyba wspaniałe, prawda?

No dobra.

Kochanie śpi sobie zmęczone i padnięte, a ja idę parzyć herbatę. Bo herbata jest mmmmniam, pyszna i dobra na prawie wszystko (tak, tak, "prawie" robi...).

 Dobranoc
Pin It Now!

piątek, 10 grudnia 2010

Rosół z Domowej Kury

"Lubię być kurą domową
Do pralki wrzucić problem wraz z głową
Pralka pierze, ja nie wierzę w nic
Słodko jest nie myśleć o niczym
Się zgubić we własnej spódnicy
Kochanie robię pranie...

Rosół z siebie robię
I podaję tobie
Wprost do ust
Mój niedzielny biust

Filety z twojej kobiety
Rosół z domowej kury
A na deser chmury

Jestem kura nioska
I kura beztroska
Zamiast jajek znoszę kilka bajek
Z głupich myśli się obieram
Do rosołu się rozbieram
Zrzucam pierze i nie wierzę w nic

Chcę być twoją kurką
Niedzielnym obiadkiem
Kuchennym fartuszkiem
Twoim cackiem z dziurką"
Maria Peszek

Gdyby jeszcze parę lat temu ktoś mi powiedział, że będę uwielbiać taką piosenkę to wyśmiałabym go do łez i na lewą stronę. A uwielbiam. I nie zmieniając nic we własnych feministycznych poglądach - uwielbiam być domową kurą. Tzn., bez obsesji. Nienawidzę odkurzać, a na myśl o zmywaniu dostaję wysypki, ale tak poza tym - uwielbiam.

Te wszystkie powtarzalne czynności (wykonywane z umiarem naturalnie, nie piszę tu o zatyraniu się do padnięcia na kurzy dziób!) pozwalają mi nabrać dystansu do paranoi świata "pozadomowego", odciąć się od wyścigu szczurów, chorych ambicji i udowadniania wszystkim przez wszystkich, że cokolwiek. A ja nie muszę! A mi jest dobrze w kuchni. Tam się świetnie myśli. A już gotowanie to dla mnie rodzaj medytacji. Pomijając fakt, że pełnym inwencji artystą można być w każdej dziedzinie :D A artysta kulinarny szybciej zostanie doceniony niż malarz :D:D:D

Tak całkiem serio - nie wyobrażam sobie ograniczenia życia wyłącznie do spraw "okołodomowych" i Boże broń, nikogo do tego nie namawiam (chyba, że sam chce). Ale powoli zaczyna mnie wkurzać to ględzenie, że robienie kariery i wielkich pieniędzy to rzecz niezbędna do szczęścia (obojętnie - kobiecie, czy mężczyźnie). A jak nie chcą? A jak im wygodniej w kapciach?

A ja uwielbiam kuchnię.
A ja uwielbiam włóczenie po lesie i górach.
I uwielbiam użeranie z różnymi urzędnikami, który za cholerę nie rozumieją idei NGO'sów.
I biznesplany też uwielbiam.
I jedno nie przeszkadza mi w drugim, trzecim, czwartym i dziesiątym.

I kto mi co zrobi? :P

Ja
Wyzwolona Kura Domowa!!!
HA!
Pin It Now!

wtorek, 7 grudnia 2010

Równowaga

Przemysław pojechał się szkolić do Warszawy, w związku z czym wczoraj urządziłam sobie wieczór spa (w ramach tych małych radości, które trzeba sobie sprawiać). Ale, że za dobrze być nie może - dziś dla równowagi psychicznej prąd zastrajkował. Wzięłam zimny prysznic i wyruszyłam na poszukiwanie pomocy (po ojczyma :D).

Z innej bajki. Jestem pierwszą (no jedną z pierwszego miliona) osobą, skłonną przyznać, że zorganizowanie nie jest moją mocną stroną. Ale im więcej współpracuję z różnymi instytucjami, tym bardziej zaczynam się wahać w tej opinii.

Uniwersytet chce, żeby powstawały nowe organizacje studenckie i rozsyła wici. Kiedy zgłasza się osobnik chcący taką założyć- dowiaduje się, że po pierwsze nie są jeszcze gotowe ramy prawne, a po drugie proponuje mu się jako opiekuna osobę, która pracuje jedynie do końca roku, a na jej miejsce jeszcze nikogo nie ma i nie wiadomo, czy będzie.

Słowianin organizuje imprezę mikołajkową dla dzieciaków poturbowanych życiowo (Hird z domieszką Inko robił za obstawę Świętego) . Spore środki, wielka impreza, multum atrakcji, tabuny wolontariuszy, ale organizacja jak w lupanarze ogarniętym pożarem. Nie zrozumcie mnie źle, świetnie, że coś takiego się odbywa, świetnie że udało się pozyskać tylu sponsorów i zrobić radochę dzieciakom. Ale przez kiepską organizacje marnuje się część energii pracowników i wolontariuszy. A szkoda kurcze.

Dochodzę do wniosku, że mało co mnie tak irytuje jak marnotrawstwo.

Całe szczęście irytację równoważą spotkania z ludźmi pełnymi pasji, z pomysłami, inwencją i ogromną potrzebą kreowania rzeczywistości. A to jest to, co tygrysy (i wiewiórki) lubią najbardziej :)
Pin It Now!

niedziela, 5 grudnia 2010

Małe radości.

Takie, które dobrze sobie sprawiać. Od czasu do czasu. Albo i często. Zwłaszcza, kiedy zimno i mroczno. Herbatka ze znajomymi (cynamonowa, mrrr...). Obrzucanie się śniegiem. Leniuchowanie w łóżku do... (ej, nieee, nie przyznamy się Wam do której).

Alibo świeżo otwarty (przez mojego cudownego małżonka :*) słoik pachnącego latem i słońcem dżemu własnej roboty, z własnych truskawek i niewłasnego, wyszabrowanego jaśminu. I zjedzenie tegoż na kanapce z twarożkiem. Burżujstwo i rozpusta.

:)

Mrrr, mrrrrrrr... :)

 Ostatnio chodzi za mną moja ulubiona śniegowa mruczanka:

"Im bardziej pada śnieg,
      Bim – bom
Im bardziej prószy śnieg,
      Bim – bom
Tym bardziej sypie śnieg
      Bim – bom
Jak biały puch z poduszki.

I nie wie zwierz ni człek,
      Bim – bom
Choć żyłby cały wiek,
      Bim – bom
kiedy tak pada śnieg,
      Bim – bom
Jak marzną mi paluszki."

A z innych inności: Kaszydłu wyleciała rzepka (z kolana, nie z grządki) i ma nogę w szynie. Hird robi w Słowianinie mikołajki, Inko nawiązuje romans z Uniwersytetem Szczecińskim oraz szykuje Szlachetną Paczkę. Piernik dojrzewa, papryka mi zaowocowała nie dbając o porę roku, podwórkowy kot nauczył się, że czasem mu podrzucę coś do jedzenia, więc miałczy na mnie jak tylko otworzę okno (to krępujące, naprawdę) oraz obowiązkowo melduje się za każdym razem jak przez podwórko przechodzę.

Ogólnie jest radośnie. I cieplutko i domowo. Mrrrrr...
Pin It Now!

piątek, 3 grudnia 2010

Kolano Kaszydła.

Kiedy Kasia ze szkoły wracała,
To jak królik przez zaspy kicała.
Teraz w gipsie ma nogę,
Stuka nią o podłogę.
I na śniegu nie będzie szalała.

WW-Więcej Wieczorem
Pin It Now!

sobota, 27 listopada 2010

Familijnie, czyli czemu nigdy nie będę miała paszenoga.

Co to paszenog?
Nie nie, to nic wspólnego z perszeronem, nogami, ani stonogami. To także nie kosmita, ani najnowszy zabieg kosmetyczny. Ale po kolei...

Kiedyś całkiem przypadkiem wpadłam na stronę traktującą o wyrazach zapomnianych, a określających stopnie pokrewieństwa (i powinowactwa, bo to nie to samo - krewniakiem jest się przes krew, wspólny rodowód, a powinowatym - przez małżeństwo).
Teraz niemal wszystkim się ciotkuje i wujkuje (o zgrozo życzą sobie tego podobno również niektóre panie przedszkolanki - bezczelność! moje dziecko do żadnej obcej baby nie będzie mówić ciociu!!!). Kiedyś kiedy ród, rodzina - były w cenie i poważaniu - każdy stopień pokrewieństwa miał właściwe sobie określenie. I wszystko było jasne. A wyobraźcie sobie dzisiaj sytuację, gdy przedstawiając kogoś na imprezie powiedziałabym: "To mój paszenog, Marek." :D (niemożliwe, bo nigdy nie będę miała paszenoga, ale jakie zabawne!).

Informacje z tej strony wygrzebałam przed weselem i zaserwowałam gościom w postaci konkursu (Brawo zełwin!).

Otóż moi drodzy, dowiedziałam się, że:
Przemek ma prateściową (babka żony), a moja babcia Marysia prazięcia (mąż wnuczki).

Że stryj (brat ojca) się różni od wuja (brata matki) wiedziałam już wcześniej. Stan posiadania: stryjów: 2, wujów: 1. Ich żony, to naturalnie odpowiednio stryjenki i wujenki.

Mam też wuja ciotecznego (syn siostry babki macierzystej lub dziadka macierzystego), dla którego sama jestem nieściorą! Ale go nie lubię :(

Za to mam świetną świekrę (matka męża), dla której, o zgrozo jestem snechą. Przemek ma tylko stadardowo - teściową :D:D:D

Dowiedziałam się również, że żyłam w błędnym przekonaniu, że mam siostrę przyrodnią. Otóż nie mam! Kaszydło jest moją półsiostrą, a siostra przyrodnia, to córka ojczyma/macochy z pierwszego związku (albo następnego). A takiej nie posiadam. Ha!


Za sprawą Przemka mój "stan rodzinny" znacznie się rozszerzył. Mimo to nigdy nie będę miała dziewierza (brat męża), ani jątrwi (żona brata męża).

Mam za to zełwę (siostra męża), zwaną też zełwiną, żółwiną lub... zołzą :D:D:D (w moim przypadku zupełnie bezpodstawnie), zełwina (mąż siostry męża), dla którego jestem szurzyną i dwoje pociotków (dzieci rodzeństwa męża), dla których jestem wujną.

Przemek dla odmiany ma szurzego (brat żony) i świeść (siostra żony), dla których jest swakiem, lub szwagrem.


I tu pojawia się PASZENOG. Przemek pewnie będzie go miał, bo Kaszydło zapewne zmieni kiedyś stan cywilny, ale ja nie. Buuuu! To niesprawiedliwe! Ja też chcę! (jeśli ktoś nie zrozumiał - paszenog to mąż siostry żony).


Z innych ciekawostek - Moja mama ma swatkę lub współświekrę w postaci mamy Przemka, ta zaś dla odmiany ma współteściową w wyżej wymienionej.

Że kum to rodzic chrześniaka, to wiedziałam.


Świetne nie?! :D:D:D

Niech żyją paszenogi (paszenogowie??)!!!
Pin It Now!

piątek, 26 listopada 2010

Łiiiiii!!! Kochanie ma urodziny :D

(i stresa przed jakąś koszmarną kontrolą w pracy).

W związku z powyższym będzie rozpieszczany pysznościami, niespodziankami i innymi atrakcjami :D:D:D (tak już jest, że ze stukniętą żoną człowiek nigdy nie wie, czego się spodziewać. Dobrze przynajmniej, że dzisiaj to same przyjemne niespodziewanki :D).

Stwierdzam z pełnym przekonaniem, że na złość całemu światu lubię jesień. Również w jej zimno-mokro-ponurej postaci.

Że zimno? No i owszem, ale za to jak miło wejść do cieplutkiego, milusiego domku, zagłębić w kanapie, owcy (w postaci kocyka) i zapachu faceta, z czymś rozkosznie gorącym i pysznym w kubeczku. Nic, tylko mrrrrruczeć. Uwielbiam :)

Że szaro? Ale jak fajnie w taką szarość wyskoczyć w np. czerwonym płaszczyku, albo przekornie radosnym zielonym szaliku, czy innym złośliwie kolorowym fatałaszku. Efekt murowany. A jeszcze jak dodatkowo człowiek ma uporczywie humorystyczne myśli i się szczerzy od ucha do ucha, alibo czyta sobie Prattchetta w tramwaju (co nieodłącznie wiąże się z mimowolnymi wybuchami nieokiełznanej wesołości) to ludzie patrzą na niego jak na zielonego kosmitę w pomarańczowe prążki conajmniej. Boki zrywać.

Że mokro? No to Kasprzyckiego polecam. Ja naprawdę, ale o naprawdę kocham deszcz. A śnieg (tak, tak, w Szczecinie już padał). No przecież piękny jest (to nie to samo, co suchy i ciepły, ale jednak) i mrozowe kwiatki na szybach. I w ogóle.

A że idą Święta (chciałoby się napisać TE Święta), to już wszędzie pachnie i migocze, i można szykować prezenty, bibelociki i smakołyki.

No niech mi kto powie, że listopad jest smutny!!! Ni chu chu nie jest!

No i Przemek ma urodziny!!!

Co roku jedną z urodzinowych atrakcji dla mojego męża (oprócz gry w szukanie prezentu, który ostatnio ostatecznie znalazł się chyba w zamrażarce :D:D:D) jest moja niefrasobliwie popełniana twórczość rymowana. W tym roku rzuciło mi się na limeryki. Wrzucam parę (tych cenzuralnych i "do użytku publicznego" :D).

Raz się Przemek przestraszył okropnie,
Że kontrola w tyłeczek go kopnie.
Lecz kontrola to bzdurka,
Kiedy z żony - wiewiórka,
Zatem przestał się martwić pochopnie.

Jeden Wiking, co mieszka w Szczecinie
Pali wszystko, co mu się nawinie.
Pali się do tej pracy,
Zwęgla wszystko na cacy.
Ogień zgaśnie - legenda nie zginie!
:D

A przepisy na pyszności świąteczne, które już teraz trzeba szykować, oraz naturalnie tort urodzinowy i II śniadanie Kaszydła znajdziecie w Wiedźmieniu.
Pin It Now!

środa, 24 listopada 2010

Niewiara

Cztery dziewczyny. Młode, inteligentne, atrakcyjne. Mające niebanalne pasje i zainteresowania. I kompletnie pozbawione wiary we własną wartość. Zakompleksione i posupłane wewnętrznie. Mogłyby mieć Świat u swoich stóp, ale nie mają odwagi w to uwierzyć. Panicznie boją się, że ktoś "coś o nich pomyśli", że się ośmieszą, że odniosą porażkę.

Po raz kolejny zastanawiam się - co z nas za społeczeństwo, że wychowujemy ludzi kompletnie nie wierzących w siebie, tkwiących w przekonaniu, że "się nie nadają", że "nie zasługują", bojących się wyciągnąć rękę po szansę, marnujących okazję przez strach i niewiarę w możliwość powodzenia.

Jakiś ktoś powiedział kiedyś: "Jeśli chcesz być długonogą, niebieskooką blondynką - możesz nią zostać już dziś." - i nie miał na myśli farby i operacji plastycznej.

To, kim jesteśmy, co osiągamy - tkwi w nas. W naszej głowie. Zależy od tego, czy odważymy się sięgnąć po własne marzenia.
Cholera - ważmy się! Co nam szkodzi? Co nas może spotkać gorszego od zmarnowanej szansy? 

Ja wiem, że to poniekąd truizmy, ale to jest taki truizm, który co jakiś czas odkrywam na nowo - na użytek własny i cudzy. To jest taki truizm, który warto rozpowszechniać - bo otaczają nas fenomenalni ludzie, mający niesamowite możliwości i bojący się z nich skorzystać. Bo sami też jesteśmy takimi ludźmi.

Jak powiedziała jedna moja ulubiona kapłanka, wylęgła w umyśle Sapkowskiego "Niewiara nie zmieni nic. Jest bezsilna.". Za to jak mówi dużo bardziej znana i szanowana księga "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy..."

Będę na przekór wierzyć w te dziewczyny, aż same w siebie uwierzą :) 

P.S. Dzięki Kochanie :* Za wiarę :)
Pin It Now!

środa, 17 listopada 2010

To wszystko przez Pilipiuka!

No może nie tylko. Trochę też przez kresowe korzenie. I zielarskiego szmergla. I parę innych wypaczeń osobistych... Ale głównie przez Pilipiuka!

Wszystko, czyli z wolna opętująca mnie mania na Gruzję. Pilipiuk wziął i opisał, dziad jeden. Wina, przepisy, kulturę (trójksiąg: "Kuzynki", "Księżniczka" i "Dziedziczki" - nigdy nie pamiętam kolejności, a jak ktoś woli bimber to Wędrowycz się kłania :D - chociaż właściwie, to raczej by się nie ukłonił... poczęstował - to może, zwłaszcza kosą... ;) ) i mnie wzięło.

Piliście kiedyś gruzińskie wina? Że zacytuję "Niech się schowają francuskie sikacze!" !!!
Podobno to właśnie Gruzja jest kolebką winiarstwa i w Gruzińskim doszukuje się źródeł nazwy tego napoju (od ġvino - znaczenie to samo).


A wszystkie stare, niegdyś powszechnie znane, teraz zapomniane przepisy (nie tylko gruzińskie). Kto z Was próbował konfitury z płatków róż? Pigwówki (pigwy w ogóle), orzechówki, konfitury z zielonych orzechów, soku z kwiatów bzu, lub z rokitnika?

Uwielbiam! Produkuję! Róża już w piwniczce, pigwówka się nastawia, pigwa w słoikach czeka na zejście do piwnicy, syrop z bzu niedługo będzie w użyciu, jako że sezon grypowy trwa.


Mlask i mniam!


Przepisy wkrótce w Wiedźmieniu :)


A czerwone, bogate w smaku, pełne gruzińskie wino doskonale komponuje się ze światłem świec, szumem wiatru, deszczem stukającym w parapet i wygrzewaniem się w owczych skórach. Mrrrrrrr...
Pin It Now!

poniedziałek, 15 listopada 2010

"Dzieci Frankensteina"

Ściągam z bloga Taty "dwu księżniczek ze szkiełka" - jak sam pisze. Bo jak chciałam sama opisać to mi klawiatura tańczyła ze złości.

"Wczoraj podpisałem petycję (...) napisaną w obronie praw obywateli RP -tych urodzonych dzięki in vitro jak i zwolenników tej metody leczenia bezpłodności. Zdaniem autorów owe prawa są łamane przez coraz bardziej agresywne ataki hierarchów kościelnych.
Oto jej fragment:

„Nie jest to petycja wspierająca metodę in vitro, to jedynie apel o nie upadlanie osób borykających się z problemem niepłodności oraz dzieci poczętych metodą in vitro. To prośba do Rzeczników Praw Obywatelskich i Praw Dziecka o reakcję na język używany przez osoby publiczne: "dzieci z probówki", "mordercy", "metody weterynaryjne", "forma aborcji" oraz wiele innych, które są niczym innym jak psychicznym upadlaniem wielu obywateli tego kraju”.


Podpiszcie, żeby już żaden &^%^%#%&$#@*&^%$#& nie śmiał mówić o tym, że jakiekolwiek dziecko to "samo zło", "eksperyment", "wyrzut sumienia", czy "dziecko Frankensteina".

Podpisz petycję

A wieczorem będzie jeszcze o gruzińskim winie i innych sprawach :)
Pin It Now!

środa, 10 listopada 2010

Powrót Wiewi00ry ;) czyli jesienne utyskiwania na Wszechświat i okolice.

Długo nie pisałam, bo... Aaa mnóstwo się działo.

Wystawiliśmy kolejne "Dziady Szczecińskie" (Inko Gni To), nawiązaliśmy współpracę ze "Słowianinem" (Huginns Hird), zaliczyliśmy parę imprez, a ja trzydniowy pobyt w szpitalu (tylko badania - pozdrowienia dla dr.a Ciepieli ;)), dowiedziałam się z opowieści okołoporodowych znajomej z Irlandii jak cudowna jest nasza polska służba zdrowia (tak, ja też nie mogę uwierzyć, że to napisałam), wyśmiałam dwoje dziennikarzy (ludzie, no naprawdę, jak można takie farmazony bez sprawdzenia wypisywać!!!) - jednego za napisanie, że wystawialiśmy "Dziady" Mickiewiczowskie (Dziady owszem, ale koło Mickiewicza, to to nawet nie leżało), tudzież za stwierdzenie, że ich IV (IV!!!) część opisuje obrzęd słowiański (moja polonistka pocięła by się tępą łyżką, a delikwenta nie dopuściła do matury), a drugiego za pisanie o temacie, o którym nie ma bladego pojęcia (fireshow), bez pofatygowanie się o sprawdzenie podstawowych informacji na ten temat, w oparciu o jedno, niesprawdzone źródło (amatora bez doświadczenia).

Byłam bliska popełnienia zbrodni na fotografie ślubnym, zaliczyłam okołojesienną deprechę, byliśmy na koncercie Percivala (lubię ekipę, ale dziwię się, że jeszcze nikt ich za obrazę uczuć religijnych nie ściga), z okazji imienin znajomego i urodzin znajomej (Ania, Marcin - buziaki raz jeszcze :) ) spenetrowaliśmy "Secesję" - nową szczecińską kawiarnio-restaurację (polecam, klimatyczne miejsce i pyszne desery o ile kucharz pamięta, żeby nie kroić kiwi nożem po czosnku, REWELACYJNA CZEKOLADA).

Doszłam do wniosku, że mam w genotypie wewnętrznego (no... może nie tylko) szydercę i wredną wiedźmę, ale całkiem dobrze się z tym czuję i co mi zrobicie? ;)

Zaczął się już sezon urodzinowo-imieninowo-okazyjny wśród wszystkich krewnych i znajomych. Stwierdziłam, że nie funkcjonuję bez pamięci zewnętrznej (kalendarz z milionem zakładek). Masakra, aczkolwiek całkiem sympatyczna.


Wykańczamy łóżko-szafę. Że nie wiece co to takiego? No, to przecież całkiem oczywiste - to łóżko z szafą pod spodem :D. A właściwie z garderobą. Oj tam, że nie rozumiecie, no łóżko (Co ja mówię! Łoże! Pięcioosobowe! Z wielgaśnym blatem na książki, tudzież świeczki, szklanki, kieliszki i inne, w które Was nie wtajemniczę :P) jest na antresoli, a pod nim jest garderoba, w której (NAPRAWDĘ!!!) mieszczą się WSZYSTKIE nasze ubrania, kostiumy teatralne, pościel i jest jeszcze tyle miejsca, że można słonia schować i dopchnąć kopą kurczaków :D:D:D!!!

Od jakiegoś czasu Kaszydło pobiera u nas korepetycje z Polskiego i matmy. Co utwierdza mnie w smutnym przekonaniu, że polski system oświatowy nadaje się wyłącznie do wysadzenia w powietrze, bo naprawić się tam nie da niczego. Że szkoła nie wychowuje to już truizm, ale że również nie uczy, to mnie poraża. Bo to nie jest kwestia niezdolności Kaśki. Owszem ma deficyty uwagi, ale jak się jej wytłumaczy, to nie ma problemu z zastosowaniem wiedzy w praktyce.
Więc na litość boską, czemu tym tłumaczeniem musi się zajmować rodzina, o nie opłacana z naszych podatków (wiem, że marnie, ale jak się najęła za psa to niech szczeka) Pani, o której napisać "nauczycielka" byłoby zbrodnią!!!???

Na koniec poużalałam się nad mizerią wyboru, przed którym stawiają nas wybory prezydenta miasta. Ale o tym potym.

Uff...

No dobra, koniec narzekania na Wszechświat i okolicę (przynajmniej na pół godziny).
Co dopisania - solennie postanawiam poprawę.

Buziaki i ukelki dla wszystkich.

P.S. A, a, a, byłabym zapomniała! Moja Matka styrała Marka Sztarka!!! Serio! Za słabe przygotowanie Szczecina do konkursu na Europejską Stolicę Kultury 2016 pod kątem działań w przestrzeni publicznej!!! HA!!! Brawo Mama!!! Madre rulezzzz!!! :D:D:D (a to, że przeszła Warszawka, a odpadła Łódź, to skandal, przekręt, wstyd i poruta!!! Nie zawaham się rzec hańba!).

:)
Pin It Now!

wtorek, 12 października 2010

Tego dnia...

Zaczęło się deszczowo, a nawet ulewnie. Ale potem było już tylko...



















 






 






































potem było cudownie : )
Pin It Now!