poniedziałek, 30 września 2013

Kontemplacje matczyne

Ja wiem, że każda matka rozpływa się nad swoim dzieckiem oraz uważa je za genialne i doskonałe, ale...
JA MAM POWODY ;D

A poważnie - wielbię swoją Córkę w sposób arcybezwstydny. Mogę kontemplować godzinę sposób, w jaki układa się Jej loczek na karku. Krzywiznę rzęs. Smugę ziemi na policzku.
Mogę pół dnia studiować jak akcentuje nowo poznane słowo. Albo z wypiekami na twarzy relacjonować, że nauczyła się zakręcać butelkę.

Codziennie mnie zdumiewa. Jej pamięć, logiczne myślenie, wyłapywanie niuansów, o jakich dostrzeżenie w życiu bym Jej nie podejrzewała, precyzja wypowiedzi, otwartość na świat, empatia, adaptowanie różnych wzorów do swoich zabaw, kojarzenie wiadomości z książeczek z realnymi sytuacjami (i odwrotnie), ochhh, mogłabym tak godzinami.

Mówi już pełnymi zdaniami.
Używa liczebników (piejsy, dugi, ceci).
Rozróżnia kolory i klika nazywa.
Mówi jak ma na imię i nazwisko. I jak ma na imię Tato.
Namalowała wodę i łódkę. I powiedziała, że to "Wikingi". I że "Auoua jechała wikingi" (pływała łodzią wikińską na Wolinie).
Pamięta zdarzenia i fakty sprzed kilku tygodni i więcej, i łączy je z teraźniejszością.
Przypomina mi, co muszę kupić.

Tworzy własne neologizmy (jaki to serek? ogonkowy, z cioladą, sejkowy), własną odmianę (kto, co? - orzeł, kogo, czego? - ozieła, l.mn. - ozieły). Mówi, że "przyszedła".

Używa synonimów:
- Motoj! Pan!
- Tak, pan pojechał na motorze.
- Kaś!
- ?
- Kaś!!!
- Chcesz do Cioci Kasi?
- Nie. Kaś! Hełm!

Używa (NIGDY nie uczona) zwrotów grzecznościowych: "pjosię", "pasiam", "dziękuję".
Ostatnio, gdy jechałyśmy tramwajem i właśnie szykowałyśmy się do wyjścia, między nami a drzwiami stanął potężny mężczyzna. Tramwaj jeszcze się nie zatrzymał, więc spokojnie czekałam z Orą na rękach, kiedy ta złapała delikwenta za rękaw, pociągnęła i wypaliła swoje "Pasiam!" tonem oburzonym i nie znoszącym sprzeciwu.

Namiętnie ćwiczy partykułę "NIE". I to też mnie zachwyca. I zachwyca, kiedy przy tej Jej zwiększonej żądzy samostanowienia potrafi pójść na kompromis i dogadać się.
Jest coraz bardziej asertywna w kontaktach z innymi dziećmi. Potrafi powiedzieć "to moje". Wzywa pomocy.
Kiedy nie chcę się zgodzić na coś, na czym Jej zależy rzuca "Posię Cię" tonem tak komicznie imitującym mój własny, że tarzam się i kwiczę :D. No i weź tu, i odmów -  Dzidziołka pokonuje mnie moimi własnymi słowami!

Rozbawiła lekarkę, kiedy protestując przy badaniu krzyknęła "Tato ratuj!". A na działce u znajomych, kiedy ich córka próbowała podnieść dynię, którą Ora uznała za swoją własność - po okrzyku rozpaczy nastąpił apel do Tatki: "Ratuj dynię!".
Potrafi powiedzieć, że coś/kogoś lubi. I że nie lubi. I że się boi. I że chce do domeczku. I że tu zostaje. :D

Wyraża złość i irytację (tę ostatnią cudownym, misiowym burczeniem). Wtedy wiem, że muszę zapytać, czy się zdenerwowała, i czemu, a kiedy to zrobię Ona rozpromienia się cała w łobuzerskim uśmiechu.

W łikend pojechaliśmy z Jagienką, Mieszkiem, Igorkiem i Piotrusiem nad Świdwie. Igor stwierdził, że wiaty nad stolikami to jaskinie. Ora weszła pod wiatę i zaczęła mówić o "wielkiej jaskini". Potem uciekali przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem "U-ciekamyyy!". Nic to, że nie nadążała. Odmówiła udania się do "jedynego wyjścia" i przekonywała (zupełnie słusznie), że mogą wyjść z drugiej strony, oraz że Ona tu "pacuje" i ucina kamień. Dała się wziąć za rękę, kiedy Igorek (zwany przez Nią niekiedy "Ogójkiem") tłumaczył Jej, że krzak dzikiej róży zamieszkują "wielkie wilki", ale żeby "nic się nie bała".
Potem tańczyła.
Wąchała ognisko.
Robiła dziury w ziemi (kopiem).
Nawarczała po niedźwiedziemu (otwarta paszcza, gardłowy ryk) na Piotrusia. Nie wiem, czy dlatego, że chwilę wcześniej jedno drugiemu coś zabrało (nie ustaliłam które i co), czy dlatego, że Piotruś niekiedy, z czystej radości życia, wydaje z siebie podobne dźwięki, i Dziewczę chciało się dostosować ;)
Patrzyła z wieży obserwacyjnej przez barierki i zaśmiewała się, a ja nie wiem z czego.
Jej ryk
Kopiem!
Ale nie bój się nic!


Domagała się na rynku zakupu brokuła. Zakupiliśmy. W domu zażądała jego ugotowania. Ugotowałam. Pożarła połowę. Dziadek przywiózł świeżego łososia, prosto z sieci. Pożarła jeden kawał. Odpoczęła. Po czym pożarła następny. Sery mogłaby jeść w ilościach hurtowych. I oliwki. I arbuza. Wieczór bez ogórka to wieczór stracony. Przekonała się do malin!!! Śliwki i winogrona są suuuuper. I gruszki. I suszone śliwki. I daktylki. Surowa cebula wyjadana z sałatek. Każda zupa, zwłaszcza, jeśli zawiera makaron. Ostatnio Orka (jak to orka ;) ) jest też bardzo mięsożerna. A Jej mleczne przekąski nadal trudno uznać za symboliczne. Przy czym, na wdechu, z powodzeniem mogę policzyć Jej żebra.

Usłyszała o chłopcu, któremu płukano żołądek. "Zjadł kulki!"

Śpiewa własne piosenki. Rozpoznaje samą nuconą melodię i zaczyna śpiewać słowa. A ostatnio, kiedy w radiu leciał jakiś "bieżący" hicior - pląsała po domu podśpiewując "szejkit, szejkit"(!!!)

Z dowolnych dwóch patyków (albo i łodyg szpinaku) robi łuk i strzały. Uwielbia skakać (na piłce np. albo kanapie) i tańczyć. Budowanie z klocków wkracza na zabawową listę przebojów.

Fascynują Ją tatkowe narzędzia i asystowanie w ich używaniu. Podobnie kuchnia, słoiki z przetworami, zagniatany chleb. Uwielbia wieszać z nami pranie. Składa ze mną swoje ciuszki i chowa w szafie. Ubrania na sklepowych wieszakach przegląda w sposób profesjonalny.

SAMORZUTNIE sprząta swoje zabawki.

Chodzi po murkach i deskach, i to uwielbia.

Jeśli pyta się Ją o coś, czego nie wie odpowiada: "Nie. Pytam." - nie mam pojęcia czemu.

Na dowolne pytanie zaczynające się od "jaki?" odpowiada "taki", na "x czy y" - "tak", na "jak?" - "inaczej". !!!

Jest urocza, czuła, przesłodka, dowcipna. GENIALNA :D

Skończę, bo nie skończę.
Pin It Now!

poniedziałek, 23 września 2013

Dziecko na warsztat biologiczny, czyli kto biologią wojuje...

Dziecko na warsztat biologiczny, całkowicie spontaniczny.
Ten warsztat miał wyglądać zupełnie inaczej. Nawet temat miał być inny.
Tak się jednak złożyło, że zanim wzięliśmy na warsztat biologię - biologia wzięła na warsztat nas.
Biologia w postaci tego, niesympatycznego typa:
Od cioci Wikipedii ;)
Najpierw napadł Orę, a potem mnie. Jeno Tatko się (póki co) oparł wrogim działaniom łobuza.
To całkowicie pomieszało nam szyki, i starannie przemyślany plan wziął w łeb.

Jednak nie poddaliśmy się i wczoraj wybyliśmy na spotkanie z nieznanym, a konkretnie na grzyby.

WARSZTATÓW część terenowa
Las przywitał nas zapachem żywicy (obok była poręba), kwitnącym wrzosem i gałązkami borówek (Brusznic i czernic :). Na niektórych były jeszcze owoce!)

Wszystko to pięknie wyglądało, ale Aurorze, obutej w kalosze sprawiało pewne trudności w poruszaniu.
Parę razy klapnęła na kolanka, a choć spodnie miała gumowe - naręcznie przekonała się, że miękkie poduszeczki z mchu są mocno nasiąknięte wodą. Stąd wziął się nasz eksperyment pierwszy.
Młoda Grzybiarka

Zobaczyliśmy drzewo zniszczone przez chorobę, a Ora przypomniała sobie (z książeczki) dzięcioła, który leczy drzewa. Tu widać nie dotarł.
JEST!

Nie mogę powiedzieć, by Orę specjalnie zachwyciło grzybobranie. Dość szybko zmęczyła się tuptaniem i chciała wracać.

Ale samo wycinanie i pakowanie do koszyków znalezionych grzybonów bardzo Jej się podobało. Zgadywałyśmy gdzie mogą się ukrywać.

Spotkaliśmy całe mnóstwo pajaków, które rozpinały między drzewami ogrooooomne sieci. Parę razy zdarzyło nam się w nie złapać i dłuuuugie, czepliwe, srebrne nici ciągnęły się za nami, albo oblepiały twarz. Orka domagała się natychmiastowego oczyszczenia z dziwnych nitek, a Tatkę jeden krzyżak wziął nawet za przerośniętego komara, i boleśnie ukąsił.
Pająki zainspirowały drugą część naszych warsztatów.

Bywają kurki, co nie gdaczą.
Mikrokurka, albo kurczątko ;)
Zebraliśmy niewielki koszyk drobnych, jędrniutkich podgrzybków. Wobec czego Córa na obiad dostała bramborki z cukinią, a my - nie :D




WARSZTATÓW część domowa
Test chłonności, czyli co chłonie jak gąbka

Z poręby przywieźliśmy sobie kępę mchu. Postanowiłam pokazać Aurorze, jak mech chłonie wodę (mały wstęp do regulującej stosunki hydrologiczne funkcji lasów ;) ).
Dla porównania wzięłyśmy też gąbkę.

Dwa wiaderka wody:

Wlewałyśmy wodę do talerzy, dopóki "wkład chłonny" ją przyjmował.

Mech zmieścił pół wiaderka.

Gąbka 3/4
Ale!
Potem wlałyśmy do talerzyków resztę wody. Po kilku godzinach, w talerzu z gąbką nadal pływała woda, a talerz z mchem był pełen... mchu. A woda zniknęła.

Posprawdzałyśmy jeszcze, jak wyciska się wodę z gąbki i z mchu (najzabawniejsza wg Ory część doświadczenia).


 Zabawa w pająki
Postanowiłyśmy zabawić się w pająki i uprząść swoją własną sieć. Za drzewa służyły nam nogi stołu i krzeseł, w charakterze pajęczyny użyłyśmy włóczki akrylowej (przypadkiem niebieskiej).
Mama pajęczyca
Córka - pajęczurka :)
Test wytrzymałości
Jak już miałyśmy sieć, to trzeba było spróbować coś w nią złowić. W charakterze much, komarów i innych brzęczorów wystąpiły orczyne maskotki.
Pierwsza ofiara - Niedźwiadek Nifbjorn
Lew Leonidas
Pszczoła Petronela
Trąbiątko
Misio Miecio
Okazało się, ze kiepskie z nas pająki (albo trafiły nam się wyjątkowo sprytne muchy), bo jedyną ofiarą sieci stała się lala Zuzia. 

Całej reszcie udało się przemknąć, z wyjątkiem...
Puchatka!
Bo kiedy przyszła jego kolej - Dziewczę stanowczo odmówiło współpracy, po czym użyło go jako:

a) podnóżka
b) sparringpartnera (może ćwiczyła obezwładnianie muchy?)
Potem oczywiście trzeba było ewakuować testerów sieci.

A już w październiku na warsztat idą naukowe eksperymenta :D


DZIECKO NA WARSZTAT

Pin It Now!

niedziela, 22 września 2013

Nadciągają seriami ;)

Jeszcze na dobre nie zaczęłam o RB, a już zaczynam dwa nowe cykle (powiązane ze sobą).

Otóż słuchajcie, mamy taki plan, żeby nie posyłać Ory do szkoły.
W ogóle.
No, może do średniej.

Mamy taką myśl, żeby edukować Ją w domu.
I wyobraźcie sobie, że to możliwe i legalne (!).
:D

Teraz mała prośba, wszelkie oburzone komentarze, pytania i obawy napiszcie dopiero pod pierwszą notką cyklu o Edukacji Domowej, bo i tak dopiero tam będę mogła składnie na wszystkie odpowiedzieć. Tu ich nie opublikuję, bo się bałagan porobi.

A jako że zamierzenie jest śmiałe, zwłaszcza przy moich umiejętnościach organizowania czasoprzestrzeni, to postanowiłam już robić rozgrzewkę.

Ora nie chodzi (i nie będzie) do żłobka, nie planujemy też przedszkola. Kontakty rówieśnicze i wszelkie inne stymulacje zapewniamy Jej pozainstytucjonalnie.

Teraz będziemy to robić także (a Wy obserwować) w ramach projektu "Dziecko na warsztat"

(Dalej zżynam bezczelnie ze strony Organizatorki Projektu):

 "To cykl 10 warsztatów tematycznych, które mamy-blogerki będą przeprowadzać dla swoich dzieci.

Cały cykl zaczynamy 23 września i co miesiąc, aż do czerwca będziemy publikować na kilkunastu blogach relacje z naszych domowych warsztatów. Każdy miesiąc poświęcony jest innemu tematowi:
WRZESIEŃ – to warsztaty biologiczne
PAŹDZIERNIK – to nauka i eksperymenty naukowe
LISTOPAD – będą rządzić kulinaria
GRUDZIEŃ – zadbamy o rękodzieło na Boże Narodzenie
STYCZEŃ – warsztaty muzyczne
LUTY – logiczne myślenie górą!
MARZEC – królowa nauk – matematyka zawita na nasze warsztaty
KWIECIEŃ – na warsztatach będzie historia bliższa i dalsza – może rodzinna, może lokalna, a może światowa, kto wie?
MAJ – sztuki plastyczne mają głos
CZERWIEC -  to będzie warsztat warsztatów – każda z mam może przygotować warsztat na wybrany przez siebie temat. Jeśli nam się uda – dokonamy też podsumowania całego cyklu DZIECKO NA WARSZTAT na spotkaniu wszystkim mam uczestniczących w projekcie."

Jest moc, no nie? :D

Ponad trzydzieści blogów, tyleż matek, armia otwartogłowych dzidziołów. Radosność i szczęśliwość.

Może nasze warsztaty nie będą tak wypaśne, jak wiele innych (ze względu na orczyny wiek), ale młodszej młodzieży też się coś należy (tyryrym), a co.

Już jutro pierwszy warsztat. Będzie o zmaganiach z biologią.

W projekcie udział biorą:
www.bajdocja.blogspot.com,
www.biesydwa.blogspot.com,
www.chabazie.blogspot.com,
www.dwujezycznosc.blogspot.com,
www.dziecidwujezyczne.blogspot.com,
www.dzikajablon.wordpress.com,
www.gagatkitrzy.blogspot.com,
www.godzillapozera.blogspot.com,
www.grzesiowy.blox.pl,
www.herbata-ze-szklanki.pl,
www.julkaijejmiejscenaziemi.blogspot.com,
www.karolowamama.blogspot.com,
www.kinderki.eu,
www.kreatywnik.bloog.pl,
www.kreatywnymokiem.blogspot.com,
www.laschejunk.blogspot.com,
www.mama-bloguje.com,
www.mama-trojki.blogspot.com,
www.mamuska24.pl,
www.madredziecko.blogspot.com,
www.miastodzieciom.com,
www.myhomeandheart.wordpress.com,
www.naszerodzinnepodroze.blogspot.com,
www.optymistycznamamma.wordpress.com,
www.pomyslowamama.pl,
www.projektczlowiek.blogspot.com,
www.projektlondyn2014.wordpress.com,
www.strong-mamong.blogspot.com,

www.tominowo.blogspot.com,
www.wkrainiewesolychlobuzow.blogspot.com,
www.wpodrozyprzezzycie.wordpress.com,
www.wypaplani.pl,
www.vikisiezna.blogspot.com,
www.zabawyizabawki.blogspot.com


Się podzieje :D
Pin It Now!

niedziela, 15 września 2013

Lunatycznie

W poniedziałek byliśmy na urodzinach Darka (mojego brata i chrzestnego Ory), z której to okazji ( ;) ) Młoda otrzymała prezent :D
O taki o:
Muszę wyjaśnić że Aurora, obciążona genetycznie po obu liniach, książki po prostu uwielbia. Pamięta całe fragmenty tekstu, nawet trudniejsze słowa (i rozumie ich znaczenie, czym niejednokrotnie nas powaliła), potrafi usiąść i sama sobie "czytać", no i naturalnie ma swoje ulubione pozycje.

Nie ukrywam, że preferuje krótkie, rymowane historyjki, z dużą ilością obrazków (choć mogą być i same obrazki). Co nie znaczy, że od tej reguły nie ma wyjątków.

Dłuższe/nierymowane teksty sprawdzają się do zasypiania, jako dodatek do mleka.

Wziąwszy to wszystko pod uwagę obawiałam się, że wujkowo-urodzinowemu prezentowi przyjdzie poczekać na orowe zainteresowanie. Gdyż-albowiem, ilustracje (PRZEPIĘKNE!!!) są niemal monochromatyczne, zaś tekst, choć mową pisany wiązaną i do rymu - nie należy do najprostszych.

O matko małej wiary!

Orka książeczkę przeczytała (z moim skromnym współudziałem) z tchem zapartym i oczyma wlepionymi. I dziwić się nie ma czemu!

Historia małej Zochar poszukującej Księżyca jest piękna, nieoczywista, momentami smutna, momentami groźna, zawiera elementy humorystyczne i liryczne bardzo, zaskakujące zwroty akcji, a zakończenie ma (oczywiście) optymistyczne.

Tekst (a dokładniej tłumaczenie, co podbija poprzeczkę) może dlatego nie znużył Dzięcieliny (pomimo całkiem przyzwoitej długości), że jego rytm, tempo, przerzutnie, długość wersu, układ rymów, nastrój - wszystko - zmienia się jak w kalejdoskopie, pozostając jednak w harmonii i tworząc jedną, niezwykłą całość.

Ale to, co mnie urzekło, zmiotło i owładnęło, a co doceniła również Ora, to ilustracje. David Polonsky popełnił arcydzieło (przeglądając jego stronę stwierdzam, że nie pierwsze)! Delikatne, utrzymane w bardzo oszczędnej palecie (srebro, czerń, kość słoniowa, granat, błękit i szarości) barw obrazki, bogate w szczegóły, których nie sposób odkryć jednym rzutem oka, liryczne i zabawne (niejednokrotnie jednocześnie). Magiczne! Hipnotyzujące! Jego księżyce świecą NAPRAWDĘ!
No popatrzcie tylko (choć zdjęcia nie oddają srebrzystości kartek i całego uroku)!
I naprawdę, nie wierzę, by po obejrzeniu tej książeczki, można było - choć na chwilę - nie zostać lunatykiem ;)
U nas poszukiwanie księżyca stało się obowiązkowym elementem każdego wieczora.
Ulubiony fragment Ory?
"...
Po chwili głowa, łysa dość,
wyjrzała, mówiąc: - Ktoś ty? Ktoś?
Chłopiec? Dziewczynka? Czy też skrzat?
A może baba? Albo dziad?"
(z naciskiem na DZIAD)

Mój ulubiony fragment?
"...
Może tabliczki? Może mnożenia?"
:D

P.S. I jeszcze zwróćcie uwagę na te ĆMY! I jelonka! A policjant (z dyskretnym włamywaczem w tle)? I chmuro-słonio-marki! A czy Księżyc i powtarzający się motyw gwiazdek nie nasuwa Wam delikatnych skojarzeń z wczesnym Disneyem?
Pin It Now!

środa, 11 września 2013

O wolność bzykania

Adoptowaliśmy.
Jest ich pięć, brunatnych i słodkich, choć potrafią się odciąć, gdy trzeba.
Choć z drugiej strony możliwe, że któreś z nich jest grube i pasiaste (i nie może latać, ale o tym nie wie i lata), albo czerwone i nakrapiane.

No dobra, już tłumaczę. Wzięliśmy udział w akcji Greenpeace i adoptowaliśmy pięć pszczół (choć możliwe, że trafił się tam jakiś trzmiel lub biedronka ;) ).
W ramach przedsięwzięcia Adoptuj Pszczołę można wziąć udział w budowie hoteli dla dzikich zapylaczy.
O takich o: (zdjęcie stąd)
100 takich hoteli chce postawić Greenpeace w całej Polsce. W każdym 400 miejsc dla dzikich owadów zapylających. Jedna miejscówka to koszt 2zł.

Po co pszczołom hotele???
(ze strony akcji)
"Ponad połowa pszczołowatych, które stanowią dużą grupę wśród dzikich zapylaczy w Polsce, to gatunki zagrożone. Populacje niektórych (nie tylko pszczoły miodnej) maleją od wielu lat. W miastach większość naszych parków i zielonych przestrzeni jest zbyt sterylna jak na potrzeby owadów. W wielu miejscach obserwujemy w związku z tym zmniejszenie ich liczby. A gdy jest ich zbyt mało, gorzej wiedzie się innym zwierzętom, a także roślinom."

Ja tam lubię miód. Mrrrrr, nawet bardzo. I owoce i warzywa.  I pszczoły lubię, bo żądlą tylko w ostateczności (a i w genach to mam, po pradziadku pszczelarzu), i trzmiele za to że są małymi puchatymi kulkami zadającym kłam naukowym teoriom. I biedronki (głównie za sprawą Gałczyńskiego ;) ).
Chcę, żeby dzieci Ory znały te owady, żeby mogły recytować "Boża krówko, leć do nieba..." do żuka łażącego po palcu, a nie ilustracji w książce, żeby wiedziały jak smakuje miód i pomidor.
Z tych wszystkich powodów sprawa pszczół nie jest mi obca :D
A że Przemko odczucia ma podobne (może mniej sentymentalne, a bardziej praktyczne ;) ), to żeśmy wzięli i adoptowali.

Do czego i Was zachęcam.

A teraz kombinuję, jakby tu na ogródku machnąć taki minihostelik dla bzykadeł. :D:D:D


Pin It Now!