czwartek, 29 grudnia 2011

Szybki przegląd wszystkiego

  • U ortopedy byłyśmy, o chuście nic nie wspomniał. Jej Maleńkość jest prosta, gdzie powinna być prosta i zaokrąglona tam gdzie przewidziano. Biodra w idealnym porządku. Nawrzeszczała na lekarza, że śmiał ją wymazać jakimś śluzem i jeszcze kazał Mamie unieruchomić. Za to pielęgniarka zachachmęciła nam książeczkę zdrowia! I musimy odtwarzać, pytanie, czy do jutra się uda, bo jutro do homeopatki się wybieramy.
  •  6 stycznia będziemy tu (z Inko i Huginnami):


  • Maleńki Bukłaczek (na mleko) przechodzi sama siebie. W drugi dzień Świąt znaleźliśmy ją w łóżku leżącą w poprzek, podczas gdy pamiętam dokładnie, że kładłam ją wzdłuż i absolutnie nie jest to efekt mojego niewyspania.

    Piska z radości. Śmieje się i gada do Tatki, i wodzi za nim oczyma. Raz nawet się od mlekopodajnika oderwała, bo znikł jej z pola widzenia. Była mocno podejrzliwa, kiedy Tata mówił do niej z jakiegoś małego ustrojstwa (telefon).
    Śmieje się w głos i guga do mnie. Raz obudziła się i leżała cichutko w koszyku, ale już zaczynała denerwować. Podeszłam, żeby wziąć Ją na ręce, a Ona próbowała się roześmiać i rozpłakać jednocześnie. Zapiera mi dech, obłędna Moja.
    Śmieje się i chwyta mlekopodajnik.
    Śmieje się do babć, ciotek i Wuja. Śmieje się do wszystkiego. Do półki nad łóżkiem, do Niedźwiedzia Nefbjorna, do lampki nocnej, do Lwa Leonidasa (zwłaszcza, jak go Przemek "animuje"), do tubki z maścią majerankową, do Owcy Onomatopei, do choinki, do Osła Onufrego i nawet do zakraplacza, jak ma zapchany nosek. Gada nawet sama do siebie. Zazulka-Kukawka.

    Machając kończynami potrafi pacnąć się z całej siły w czoło. Umie stopą chwytać nas za koszulki.

    Wie, że jak rozpinam bluzkę, to dostanie jeść (przestaje się wściekać), jak Przemek kładzie ją w łazience - to będzie prysznic (zaczyna śmiać się do kaloryfera i gadać do ręczników). Kiedy budzi się w nocy - uspokaja się, kiedy pogłaskać Ją po głowie.

    Dziś po ostatnim nocnym karmieniu (ok. 5 rano) odłożyłam ją na nasz materac, kawałek od siebie (jakieś 15-20cm) i odwróciłam się, coby przytulić niedopieszczonego Małżonka. I zasnęłam. Kiedy obudził nas budzik, poczułam, że coś mnie smyra po plecach, a kiedy się (ostrożnie!) odwróciłam - coś małego i rozkosznie cieplutkiego usiłowało skompresować swój nos z moim biustem!

    Nie mam pojęcia, jak Ona tę głowę przetaszczyła (bo pupa została na miejscu)! Najpierw się wzruszyłam, że Dziecię dokonało cudów heroizmu, bo się przytulić chciało, ale mlaskanie i dziobanie szybko wyjaśniły mi jaką motywacją kierowała się Wędrowniczka przez połacie Materaca.  Ehhh naiwna matko!
  • Jutro jedziemy też do Klubu Kangura (nowa ekipa przejęła władzę ;) ) i z babeczkowymi podziękowaniami do szpitala (tylko dla tych, co im się należy ;) )
  • I znów ktoś mi skurczył śpiochy!
  • Dieta matki karmiącej to jakiś mit jest i bzdura. Zdrowo jeść trzeba zawsze i tyle. W Święta jadłam wszystko (po za karpiem, z przyczyn smakowych i humanitarnych) i obie mamy się dobrze! Ha!
Niedawno Hafija napisała, że nie ma o co prosić Świętego Mikołaja, bo ma już wszystko.
Jam pazerna jest. Mam mnóstwo zachcianek. Ale nawet jeśli nie otrzymam już nic - to i tak będę miała WSZYSTKO czego potrzebuję. Siebie i Jego i Ją. I wielkie, WIELKIE szczęście.

Czego w nowym i wszystkich kolejnych rokach i Wam (niegramatycznie) życzę :)
Pin It Now!

środa, 28 grudnia 2011

Blask

Narażę się wszystkim nowoczesnym Paniom domu, narażę solidnie.
Ja wiem, że można Święta spędzić w dresie i jedząc kupne pierogi, za to bez stresu i w świętym spokoju. Ja nawet jestem w stanie dostrzec w takiej modle spędzania Bożego Narodzenia nieco zalet. Ale to nie moje Święta byłyby. Ja - wybaczcie mi wszystkie dbające o siebie, feministyczne i wyzwolone - ja wolę nie dospać, nie napisać notki na blogu, wnerwić się pięćset razy, paść z wyczerpania na pysk i naderwać kręgosłup.

Nie dlatego, że "tradycja", że "wypada", czy żeby kogokolwiek zadowalać. Ja to wole uczynić dla własnej ekstazy. Na widok doskonale eklektycznej choinki, na której są wysmakowane bombki, ozdoby czynione ręcznie przez trzy pokolenia kobiet, cukierki, ciasteczka, pierniki, orzechy, frywolitki, szyszki, światełka i akurat-w-sam-raz dobrana (przez Przemka) ilość włosów anielskich (lawety, jak stwierdził znajomy dzieć). Dla dzikiej satysfakcji, jakiej doznaję na widok pięknie ubranego i jęczącego pod przysmakami stołu. Euforii, w jaką wprawiają mnie świąteczne zapachy. Ja to mogę okupić nawet przedświątecznym powarkiwaniem na Męża. On z kolei zdecyduje się na podobne wyrzeczenia dla wysprzątanego na błysk mieszkania :D (wcale nie na błysk, no co ty, po wierzchu przejechane). Może to i powierzchowne. Prawie na pewno.



Ale to moje zmęczenie i moja euforia, więc po za Mężem - nic nikomu do tego. Ja tak chcę i tyle :D Raz na jakiś czas mogę pocierpieć w imię piękna :D

Inna sprawa, że w tym roku pojechaliśmy po bandzie. Menu naszej imprezy nieco nas przerosło. Po za barszczem, który tradycyjnie już kisze na lewobrzeżną (Żukowską&ską) Wigilię (jako pierwsza po prababci, której się to udało - mama i babcia zrezygnowały po pierwszej próbie, a ja wymiatam :D) mieliśmy do przygotowania całą imprezę pierwszo-dniowo-świąteczną (na 14 osób licząc Aurorę), na której menu złożyły się (a tak, chwalę się, bom z nas dziko dumna :D):
  1. pierogi z makiem
  2. pierogi z kapustą i grzybami (przy współudziale Kaszydła)
  3. kapusta z grochem w wersji postnej i sytnej
  4. jajka z kawiorem
  5. śledzie w oliwie 
  6. śledzie w jogurcie
  7. sałatka jarzynowa
  8. ucha (zupa rybna)
  9. gęś marynowana w winie, faszerowana kaszą gryczaną
  10. piernik piwny w dwu wersjach
  11. orzechowiec
  12. pieczone jabłka
(krajobraz po bitwie ;) - przed nie zdążyłam z aparatem)
Ha! Dodam jeszcze, ze po za numerami 2, 4, 5, 6 i 7 - są to potrawy w naszych rodzinach dotąd nie podawane :D I po za śledziami wszystko wyszło przednio, smacznie, niebiańsko i pachnąco :D:D:D (śledzie nie bardzo, bo okazały się nie pierwszej świeżości niestety - sprzedawcy już więcej nie zobaczycie i nie pytajcie, gdzie został zakopany - wiecie tuż obok nas jest plac budowy ;) ).

Wigilia była rodzinna, ciepła, jak zawsze spóźniona i lekko zabiegana aż do momentu zasiądnięcia za stołem (najpierw jednym, potem drugim), obfita w prezenty i życzenia.

Impreza nasza była nerwowa jak mysz w klatce z 12 kotami, ale ostatecznie satysfakcjonująca, kolędująca i tłoczna :D

Drugi dzień - tradycyjnie rozpoczęty w lesie Rajdem Herbacianym, na którym z roku na rok coraz liczniej prezentowane jest pokolenie Aurorowe. Potem (też tradycyjnie) obiad u Mamy.
Popełnione przez Męża i Tatę


A potem był w końcu wieczór taki, jak być powinien. Cichy i błogi, w mroku rozświetlonym lampkami choinki, przy lampce wina/soku porzeczkowego i świecach, w cieple i bliskości, ze śmiechem Dziecka.
I wiecie, są takie uśmiechy, jest taki wilgotny blask oczu, których nie da się opisać i uwiecznić na zdjęciu. Których piękno jest ulotne jak zapach jodłowych gałązek i kruche jak opłatek, miękkie jak włoski na małej główce, i niezapomniane jak Miłość.

I takiego piękna Wam życzę dalecy znajomi i bliscy nieznani, przyjaciele oraz krewni królika, stali bywalcy i przypadkowi przechodnie i Tobie, która sama nie wiesz, co tu robisz.
Z okazji Świąt, co już minęły,  a przecież trwają w tej jednej małej chwili. Z całego, przepełnionego wdzięcznością serca.

Wiewi00ra
Pin It Now!

czwartek, 22 grudnia 2011

Ja pierniczę, dawanie w kość i wzruszenia

Ja pierniczę! I nie zamierzam na razie przestawać ;)

Po raz pierwszy zapraszamy do siebie Familię w pierwszy dzień Świąt (Wigilię tradycyjnie dzielimy pomiędzy lewo i prawobrzeżną imprezę). W związku z tym wzięłam się (nie bez satysfakcji) za kucharzenie (przepisy naturalnie, sukcesywnie dorzucać będę do Wiedźmienia). Zaczęłam od kiszenia barszczu oraz wypiekania piernika, z przyczyn technicznych, a także, żeby wprawić się w nastrój sztachając boskim aromatem :)

Skok rozwojowy daje Nam nieco w kość. Krzyżową konkretnie. Bo w momentach marudności Maleńka Cesarzowa nie uznaje innych opcji niż noszenie w jedynej słusznej (w tym momencie i przez nią wybranej) pozycji. Odwoływanie się do zdrowego rozsądku, uczuć wyższych, groźby i obietnice nie skutkują. Chwała chuście :D:D:D To jedyna obecnie znana metoda poskramiania PotwOrki.

Dostałam (via Internet) dwa listy.
Pierwszy od Koleżanki z przedszkola. Spotkanej potem w liceum (2 lata w jednej klasie), od tamtej pory nie widzianej (acz zachowanej we wdzięcznej pamięci). Z listy obserwujących wiedziałam, że czytuje Chabazie. A teraz dostałam od niej cudowny list, pełen ciepłych i przemiłych słów o moim pisaniu. To jest właśnie dla mnie kwintesencja Świątecznego Obdarowywania. Bo przecież swoje podobanie mogła zachować dla siebie. Mogło jej się nie chcieć przelewać "podobania" na monitor. Ale jej się chciało. I przelała. I wprawiła mnie w zawstydzenie, i wzruszenie przyjemne bardzo :)
Dziękuję.

Drugi od Przyjaciela. Dawno nie widzianego, bo nasze ścieżki rozeszły się w różne strony. Intymny i mówiący o tym, co ważne. O przyjaźni i dobrych myślach, dobrych życzeniach. Piękny w formie. :)
Dziękuję.

Listy to przepiękna rzecz jest. Niezwykłe zjawisko. Lubię pisać i lubię dostawać. To taka forma, nad którą trzeba pomyśleć. Nie można (nie należy) wrzucać w nie byle jak i byle czego. To jak z dobrą potrawą :)

I tą zręczną kulinarną klamrą, nawiązującą do początku mojej notatki, zamykam temat i wyruszam z Dzieciem moim do ortopedy. Myślicie, że zmiesza mnie z pośniegowym błotem w związku z chustą?

P.S. Na deser Lew Leon(idas) kocim zwyczajem lubiący wygrzewać się w ciepłych miejscach. Zwłaszcza po dobrym pranku ;)
Pin It Now!

środa, 21 grudnia 2011

NSaS - Dziecko Syna Jana

Jeśli chodzi o kosmetyki, to Aurora wdała się w Macierz swoją, mianowicie stosuje ilości rzekłabym ascetycznie niewielkie.

W zasadzie, jeśli popatrzeć po rachunkach, to używa wyłącznie kremu przeciwchłodowego (o tym po tym). Bo pozostałe (nieliczne) specyfiki otrzymała w prezencie od Jonson's Baby.

I wbrew wszystkim, którzy straszyli alergiami i innymi takimi - skórkę w każdym miejscu ma śliczną i gładką jak każde miejsce niemowlęcia ;)

Na marginesie - Tak! Nie przesłyszeliście się, od tygodnia i dni pięciu Ora nie jest już noworodkiem, a poważnym (no dobra, nie poważnym, tylko rozchichranym) Niemowlakiem :D

A wracając do tematu. Z paczki, o której pisałam TU przetestowaliśmy produkty linii dla noworodków, czyli:


Testowany ostatnio głównie przez Tatkę, ale nie wyłącznie. Jesteśmy więcej niż zadowoleni (cała trójka). Moda kąpiele uwielbia jak prosiak deszcz i wypatruje jej jak dżdżu kania. Jest faktycznie delikatny, ładnie myje i skórki nie wysusza. Czy w oczy faktycznie nie szczypie nie wiemy, bośmy w nie go nie lali, ale wierzymy na słowo.

I wielkie brawa, za chusteczki bezzapachowe! Byłyby większe, gdyby reszta kosmetyków też była bez dodatku perfum, ale co tam. Nie to, że zapachy mnie drażnią, ale po co dziecku perfumowane kosmetyki to ja jednak nigdy nie pojmę.

Co do chusteczek - nieco za wilgotne jak dla mnie, zwłaszcza te z dna trzeba już było odciskać, ale miękkie, dobrze czyszczące pupę (tak, bo dzieci mają pupy, a gdzie leży "okolica pieluszkowa" to mnie na geografii nie uczyli), delikatne (jak cała seria). I mama i pupa Maleńkiej Cesarzowej bardzo sobie chwalą :)

Jako, że nie paćkamy dziecka "profilaktycznie" i pieluchę ładujemy na gołą skórę bez żadnych zasypek i smarowideł - kremu użyliśmy ze cztery razy może, kiedy skóra się gdzieś zaczerwieniła i sugerowała, że może się odparzyć. Zaczerwienienia znikały błyskawicznie jak sen jaki złoty i bezpowrotnie, jak zeszłoroczne śniegi.
Skład kremu pozostawia co prawda nieco do życzenia (choć materiały na stronie producenta rozwiały nieco kilka z moich obaw), ale sądzę, że stosowany z taką częstotliwością nic złego dziecięciu memu nie uczyni.

Używany z rozkoszą dla stron obu przy rytuale wieczornego masowania, miętolenia i ugniatania Jej Maleńkości. Rozkoszny ;) Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustości, skórka miękka i nawilżona.

Howgh!

Na przetestowanie czekają:

którego nie bardzo mieliśmy po co używać, bo, jak pisałam wcześniej, ograniczamy ilość chemii na Orkowej skórze, a jak dotąd nie wymagała ona dodatkowych zabiegów kosmetycznych, będąc okazem zdrowia, oraz niedawno przysłane, wraz z drugą częścią materiałów edukacyjnych (tym razem o patologiach skóry niemowląt)

Które przetestujemy niezawodnie, jak tylko skończymy poprzednie. Aha, bo po za innymi zaletami kosmetyki Jonsona są nadzwyczaj jak na mój gust wydajne.

Ave!
Pin It Now!

niedziela, 18 grudnia 2011

Złapał katar Aurorzynę, a także hopsanie i sekciarstwo

Właściwie nie katar, a katarek. Katareczek rzec by można. I najpierw złapałbył mnie. Ale rozprawiamy się z draniem za pomocą majeranku w maści (rewelacyjna sprawa) i odsysacza. Odsysacz używany sporadycznie, bo jako się rzekło gadzina katarowa niewielka, raczej takie głośniejsze pochrapywanie. A po majeranku znika :) U obu nas.
Aurora bryka. Hopsa. Skacze. Rozwojowo znaczy. O ile kryzys przed pierwszym skokiem rozwojowym przeszedł niezauważenie niemal, o tyle teraz wyraźnie czujemy (pod powiekami, w krzyżu, no wiecie...) że nadchodzą zmiany. Nie to, żeby jakiś dramat, ale Jej Maleńkość ostatnio nieco kaprysi. A w ogóle spanie w dzień jest głupie (chyba, że w chuście!), a leżenie jak się nie śpi - jeszcze bardziej. Inteligentna dziecina, przyznajcie sami :D
A w zeszła środę byłyśmy na spotkaniu Grupy Wsparcia dla Mam Karmiących Piersią. Nazwa szalenie mnie ubawiła, bo brzmiała mi co najmniej jak Klub Anonimowych Alkoholików, ale przedsięwzięcie zacne, a towarzystwo doborowe. Znajome z ZHPu, z Forum chustowego, z Klubu Kangura. Zaczynam się czuć z lekka sekciarsko. Zwłaszcza od kiedy przeczytałam wątek na temat cech chustowej matki samoświadomej. Polecam chuściarkom, które chcą się zmoczyć ze śmiechu. Niechustowi mogą nie załapać hermetycznego dowcipu ;)

O ile chustowanie nasze wzbudza zainteresowanie postronnych, to są to reakcje w 99% przypadków bardzo pozytywne i miłe dla ucha (Przekomiczne oczy jak spodki i "Łojezu!!!" starszej pani, spotkanej w poczekalni ginekologicznej, kiedy z Orą w szmatanie wyłoniłyśmy się spod kurtki dla dwojga ;) ). Jednak z karmieniem nie miałam nigdy poczucia przynależności do jakiejś szczególnej grupy. Inna sprawa, że po za treningami, gdzie w sumie są sami znajomi, z przyczyn klimatycznych nie zdarzyło mi się jeszcze poza rodzinne, publiczne karmienie.

Ale z opowieści dziewczyn z grupy wynika, że w wielu środowiskach karmienie piersią w ogóle, o karmieniu piersią dłużej niż pół roku nie wspominając, jest dziwactwem i dowodem na opętanie jakąś eko-pro-naturo-manią, i podejrzane ogólnie. Zobaczymy, zobaczymy, moja dusza wojowniczki, wolna, niepodległa i nie znosząca ucisku już się szczerzy i szykuje na boje słowne :D

Na środowym spotkaniu Pani Psycholog (staaaaaaara, choć młodsza ode mnie, znajoma z czasów namiestnictwa zuchowego ;) ) poopowiadała nam nieco o rozwoju dziecka. Jej teoria była na bieżąco komentowana przykładami (potwierdzającymi lub zaprzeczającymi) z życia, a wokół/pod/pomiędzy biegały/chwiały-się/raczkowały/pełzały/gugały/spały-w-chuście żywe ilustracje. :D

Pin It Now!

piątek, 16 grudnia 2011

NSaS* - Huggies

* - Notka Sponsorowana acz Szczera

Dwa miechy minęły jak z bicza trzasnął i czas zacząć spłacać (za pomocą klawiatury) haracz obiecanych opinii nt. produktów okołodzieciowych.

Huggies newborn jako pierwsze wylądowały na pupie Maleńkiej Cesarzowej. Czemu? Albowiem w testowym kartoniku (takim o:
) znaleźliśmy paczkę w sam raz - nie za dużą i nie za małą, żeby ją zabrać na porodówkę. Oprócz tego te pieluszki mają wycięcie na pępkowy kikutek (pomysł genialny w swej prostocie).

Pieluszki okazały się wprawdzie nieco za duże, jak na krągłości Aurory i brzeg i tak trzeba było podwijać, ale patent nadal uważam za zacny.

Pieluszki chłonęły bardzo ładnie, nawet noworodkową smółkę. Odparzeń, ani podrażnień nie stwierdziliśmy. Puchat na przodzie sympatyczny (chociaż wzorki pieluszkowe specjalnie na mnie nie działają).

Oprócz pieluszek, kartonik mieścił też opakowanie chusteczek Huggies Baby Wipes Pure i tu brawa ogromniaste, gdyż są to chusteczki bezzapachowe. Od zawsze uważam, że dodawanie perfum do produktów dziecięcych to pomysł beznadziejny i głupi. Chusteczek używało się całkiem przyjemnie (zero podrażnień, ładnie "chodziły" po pupie i zbierały co trzeba), jedynym mankamentem jest fakt, że producent zbyt dosłownie potraktował hasło "nawilżane" i przed użyciem musieliśmy je odciskać z nadmiaru nawilżacza, bo wręcz z nich kapało.

Ostatnim gadżetem z cudownego-kaczusiowego kartonika, o którym już pisałam tu, była czapeczka. Osobiście szalenie lubię czapeczki typu "plemnik", ale z tymi niemowlęcymi coś jest nie tak! Aurora nie jest jakimś małogłowym stworem. Najlepszy dowód, że w miednicę mi nie dała rady nurka zapuścić. Ale wszystkie, absolutnie wszystkie noworodkowe nakrycia głowy, z huggies'owym włącznie, były na nią za duże. Nic to, będzie na później :D.

Huggies'om polecamy się na przyszłość :)
Pin It Now!

środa, 14 grudnia 2011

Trzy obrazki z mamami

Ale najpierw jeden z Nami:

Trochę niedospani, trochę zgonieni. Czas prywatny nieco się skurczył. Ale wystarcza. Na wspólne bycie. Na spacer. Na zagapienie się na Księżyc. Na zapatrzenie w Naszą Córkę. Na zachłyśnięcie sobą.
Na co komu sen? ;)

Doszłam do wniosku, że Wszechświat uknuł spisek w celu przyprawienia mnie o pomieszanie zmysłów. Ktoś po nocach (między karmieniami) filcuje mi śpiochy i pajace. Zamienia czapeczki na rozmiar niżej. Mąż prawdopodobnie co noc przeplata kosz na nowo, tak, żeby był mniejszy.
Przecież moja Kruszynka, moje Maleństwo wcale, a wcale nie urosło! No serio!

Jej Maleńkość miała być dziś szczepiona, ale trafiła nam się Pani Pediatrka (równa babka), która stwierdziła, że ona woli, jak dziecko do kłucia większe jest. Ogólnie taka pronaturalna raczej :D.
Nazachwycała się nad Aurorą (zupełnie słusznie), że taka śliczna (po Tatusiu), taka wesoła i pogodna (po Mamusi), taka mądra (No Ba! Ale po kim, to pojęcia nie mam.) bo wodzi już oczkami, silna taka, tak tułów prosto trzyma, tak się rozgląda, śmieszka taka, takie ma śliczne imię (Ha!) i w ogóle.
O sobie dowiedziałam się, że jak ktoś takie śliczne dzieci rodzi, to powinien to robić zawodowo (:D:D:D) i że widać, że macierzyństwo mnie nie przerasta (???).
O Młodej, że zadbana, zdrowiutka, a wagę ma podręcznikową (4 i pół kilo).



Jakby co - to nie moja klata ;)

Bo najlepiej się śpi na Tatce. mam jest zbyt pagórkowata ;)


I.
W ramach spacerów robimy rundki po pobliskim parku. Czasami macham kończynami na podchmurkowej, parkowej siłowni (mamy taką - serio - super sprawa!), czasami siadam na ławeczce na placu zabaw i czytam/rozwiązuję sudoku.

Niestety z placu zabaw będę chyba musiała zrezygnować. Bo mnie nosi. Otóż:

Jakiś czas temu przyszła na plac zabaw babcia. Leciwa babcia, acz sprawna raczej. Z kilkulatkiem. Dziecię było rezolutne, komunikatywne i żywe. Fajny młody człowiek. Naturalnie oczy zaświeciły mu się na widok zjeżdżalni.
- Nie idź tam, spadniesz.

Zobaczył wieżyczkę z linowym mostem.
- No co ty myślisz, ja Cię tam nie dam rady wsadzić.

Huśtawka!
- Uderzysz się. Bądź grzeczny, albo zaraz stąd pójdziemy!

Ścianka do wspinania.
- Chodź tam! (ciągnięcie za rękę w stronę dwuosobowego bujaka).

Noż durna babo, po co dziecko brałaś na plac zabaw! Trzeba mu jeszcze było cukierka przez szybkę pokazać.

Rezolutny młodzian powiedział babci "Pa, pa!" i zwiał z placu zabaw dokładnie zamykając za sobą bramkę (serio!).  Babcia goniła go czas jakiś po parkowych alejkach (wreszcie jakaś rozrywka). Po czym małolat sądząc widać, że ją zgubił wrócił na plac zabaw (znów zamykając bramkę). Podszedł do mam (cudzych) stojących przy wieżyczce i wymownie pokazał paluchem. Mamy niestety były zajęte obgadywaniem jakiejś córki koleżanki, ale bezczelnie włączyłam się w akcję i zrobiłam za tłumacza (sama z Młodą w chuście nie bardzo mogłam go wrzucić). Mały (cały szczęśliwy) wylądował na wieżyczce, pogalopował wiszącym mostkiem i zaczął się przyglądać zjeżdżalni (kulturalnie przepuszczając inne dzieci).

Na ten widok przykłusowała babcia, czająca się dotąd w krzakach i obserwująca (sprawdzałam gdzie jest), z nadzieją chyba, że młody zatęskni i ryknie (figa!). I zaczęła go ponaglać, żeby natychmiast zjechał (pod jej kontrolą naturalnie) i zrobił miejsce innym dzieciom, po czym stwierdziła, że jest niegrzeczny, i że muszą już iść.

Kilka dni później. Kilka mam "na wysoki połysk" - tleniona koafiura, szpony, szpilki, kusa spódniczka itp. (nie żebym miała coś przeciw, ale może nie w grudniu na spacerze w parku z dzieckiem) z grupą 7-8-latków.

- Tu nie, bo się pobrudzisz.
- Nie masz spodni, żeby się wspinać.
- Jak się pobrudzicie, to nigdzie nie pójdziemy.
- Nie biegaj (!!!).
- Nie dasz przecież sama rady, a ja Cię nie mam zamiaru wciągać.

Na litość!!!!!!!!!!!!!! Noż cholera (*&%^%#%(_^^%$##$@!!!!!!!
Szlag mnie trafia, krew zalewa i ogólnie mnie telepie. Mamroczę pod nosem, żeby się rozładować, albo dzwonię do Męża i głośno (i sarkastycznie) relacjonuję. To powinno być karalne!
"Żeby ty na górce stał, a słonka nie widział!"

II.
W sobotę (Jako, że Przemko był uziemiony w pracy) poszłyśmy (w nowej, cudownej kurtce do chustowania - chwalę się, a co :D) z CiotKaszydłem na spacer w okolice Arkonki. Spacer towarzyski, z babeczkami z forum chustowego. Nigdy jakoś specjalnie nie gustowałam w forach i różnego rodzaju sztucznie tworzonych "grupach towarzyskich", ale było naprawdę fajnie. Czyżbym łapała bakcyla? Macierzyństwo zmienia wiewi00ry?

Zaczekajcie!
I tak was w końcu złapię!!!


III.
Zwróciliście uwagę na dziedziczenie języka? Zwrotów, intonacji, akcentowania. To temat, który często plątał mi się po czaszce w odniesieniu do innych, ale teraz, kiedy gadam do mojego dziecięcia zaczęłam intensywnie przerabiać go pod kątem własnej osoby. 
Bo łapię się non stop na tym, że mówię do Młodej tak, jak moja Mama mówiła - do mnie pewnie też, ale przede wszystkim - do mojego Brata i Siostry. Ten sam ton, te same powiedzonka, zwroty, te same nieartykułowane wyrazy czułości. Niektóre nawet od Babci zapożyczam.
A równolegle tworzę własne powiedzenia, nazwania. Własne neologizmy tego matczyno-córczynego języka.
Hopsium-dyrdum
Hoplum-peplum
Hops-hops-Cheops!
Lalcia
Lelkem

A druga rzecz to śpiewanie. Nie pamiętam, żeby Mama mi śpiewała. Babcia tak. Mama za to czytała. Czytamy. A ja śpiewam Młodej. I żeby nie zgubić gdzieś tego śpiewania - zakładam śpiewnik familijny. Ale o tym inną razą :)


A w ogóle idą Święta, a o tym, że spadł pierwszy śnieg dowiedziałam się z fejsbuka. Masakra!
Pin It Now!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

MAM i ja! (notka sponsorowana, acz szczera)

W dzień wypisu ze szpitala dostaliśmy od maminej oddziałowej w prezencie smoka. I to był jedyny raz, kiedy żałowałam, że Ora jest (z naszego wyboru) dzieckiem bezsmoczkowym. A to dlatego, że ustrojstwo było przeładniutkie, mimo że wcale nie cukierkowe.

Czemu o tym piszę? Albowiem firma, która owo cudo (MAM Original z morsem :)) wyprodukowała była tak uprzejma, że wysłała nam trzy inne produkty (dobrane indywidualnie) do przetestowania. Co czynimy z przyjemnością i zaangażowaniem :D

Żeby nie było: Maleńka Cesarzowa to nie królik doświadczalny naturalnie, więc zanim podjęłam decyzję poczytałam nieco, co to za marka, i czy można aby bezpiecznie do użytku nieletniej dopuścić.

Ba! Marka medyczna, atesty, nagrody, badania, patenty - o wszystkim można poczytać na ich stronie. Produkty MAM nie zawierają bisfenolu A, i powstają wyłącznie w europejskich wytwórniach (więc nie wykorzystują pracy nieletnich np.). Póki co wszystko pięknie, a to nie koniec zalet.

To naprawdę NAPRAWDĘ jedna z nielicznych na rynku marka, która nie zakłada, że przedmiot przeznaczony do użytku dziecięcego musi wyglądać jarmarcznie, cukierkowo i tandetnie. Ich produkty cieszą oko dziecięcia nie przyprawiając (a wręcz przeciwnie) o niesmak i ból gałki ocznej matki. Ha! A na jednym smoku mają nawet wiewiórkę! :D

Na pierwszy ogień poszedł królik z zestawu MAM Oral Care Set (Jest! Znalazłam jedną wadę! Króliki są tylko różowe i niebieskie! A zielone, czarne, albo rude, to co? No dobra, już się nie czepiam.):

Królik jest rękawiczką do masowania i czyszczenia dziąseł.
Uświadomiona przez poradniki i szkołę rodzenia, że to, że zębów jeszcze nie ma, nie jest bynajmniej powodem, żeby ich nie czyścić - na początku przecierałam Młodej nieistniejące kły gazikiem.
Jednakowoż Maleńka Niedźwiedzica wyszła (ze słusznego skąd inąd) założenia, że jak Matka coś do paszczy pakuje, to należy to zassać, solidnie wymemłać, a jak się da, to zjeść. Teoria jak się rzekło w zasadzie słuszna, ale może nie w odniesieniu do akcesoriów higieny zębowej.

Odkąd posługujemy się królikiem - Matka nie musi siwieć, że będzie musiała wzywać karetkę do dziecka udławionego gazą, zaś Gżdacz ma dziąsła jak należy wyszorowane i dziką przyjemność żucia, memłania i ciamkania.

Błękitną urodę Pana Królika Maleńka Cesarzowa miała w głębokiej pogardzie aż do pierwszego skoku rozwojowego. Ostatnimi dniami poświęca mu coraz więcej podejrzliwej początkowo, a następnie życzliwej, skupionej uwagi:

"Nie koziołek, nie biedronka...
...lecz to JA - Zając Poziomka!!!"



C.D.N...

P.S. Po prawej macie banerek z linkiem, dzięki któremu można nabyć produkty MAM z 10%owym rabatem. Ha :)
Pin It Now!

czwartek, 8 grudnia 2011

KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, KTOKOLWIEK WIE czyli Antycyponek oraz prezenty

Na początek będzie literacko:
"Wy nie wiecie, a ja wiem
jak rozmawiać trzeba z lwem!"



Maleńka Cesarzowa gada jak nakręcona, a kiedy się śmieje (a ostatnio raczy to czynić na okrągło niemal) ma absolutnie doskonały dołeczek w lewym poliku!!! :D:D:D A wielkostopy Lew Leon po okresie obojętności został spacyfikowany przez: skopanie w koszu, potraktowanie prawym prostym z przewijaka i wymizianie podczas zabawy z Tatą (który Leona zmuszał do dziwnych podrygów i machania ogonem).

Nawiedziła nas Tłaroś. I nie dość, że dała się niecnie wykorzystać robiąc za nianię podczas zakupów, kiedym namiętnie przymierzała stosy odzienia (nowy rozmiar trzeba oblekać w coś w miarę znośnego wizualnie i KONIECZNIE z łatwym dostępem do bufetu ;) ), ale w dodatku przywiozła mikołajkowe podarki :D. 

Dostaliśmy Płytkę z Twórczością Macieja Wojtyszki, którego pasjami uwielbiam. Mój namiętny romans z jego działalnością literacką rozpoczął się w II klasie szkoły podstawowej (niezreformowanej), od książeczki (wypożyczonej z klasowej biblioteczki) z serii "Poczytaj mi mamo" o Antycyponku:


"Antycyponek to takie zwierzę
Które powstaje, gdy na papierze 
Namalujemy kredką lub tuszem
Z początku tylko ogromne uszy."

Był to początek fascynującej przygody trwającej do dziś, w ramach której od jakiegoś czasu poszukuję intensywnie tego dzieła. Stąd mój apel:
KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, KTOKOLWIEK WIE!!! 
 Nabędę, wymienię, pożyczę, ukradnę lub wejdę w posiadanie dowolnym nielegalnym sposobem. Bo nie znalazłam nigdzie. Ani (o zgrozo!) w googlach, ani w bibliotece, ani u znajomych, ani w księgarniach, ani w żadnym znanym miejscu. Pomuuuuuuużcie. Bo pragnę bardzo. 


Dostaliśmy też wykonany (prawie) jak Ćwierczakiewiczowa przykazała specjał, a mianowicie serki jabłkowe. 
Przepis znałam, ale jakoś nigdy nie starczyło mi samozaparcia, bo nieco czasochłonny jest, a skutek nie wiedziałam jaki będzie.


Luuudzie! Delicje! Pychota i mniamności. Wyborne. Nie mam w sobie nic z Brzechwowego robaczka, co to wiecie "Entliczek-pentliczek...", jabłka w ogóle mogę tonami, a te serki - mrrrrrrrrrrrrrrrr...


I na tym tle pojawiła mi się refleksja okołoprezentowa. W mojej familii często jako prezenty daje się kopertę. Również dzieciom. Po za familią często dostawałam też tzw. prezenty masowego rażenia. Czyli "zawsze się przyda, a jak nie to podaj dalej".


A dla mnie najlepsze prezenty to te, które świadczą o tym, że ofiarodawca poświęcił chwilę, żeby pomyśleć o tym, co sprawi mi radość. Że coś o mnie wie, że dzielimy jakiś rodzaj wspólnoty i intymności. Że poświęcił odrobinę czasu/zachodu/wysiłku intelektualnego dla sprawienia mi przyjemności.


Nie to, żebym nie cieszyła się z podbudowania osobistego budżetu, a prezent taki jest o niebo lepszy niż prezent nietrafiony. Ale emocja już jednak nie ta. A o emocje tu chyba chodzi. Szelest odwijanego/zdzieranego przemocą papieru (zdzieranie uważam za dowód niepohamowania, trwonienie chwili i barbarzyństwo, jednak niekiedy praktykuję), chwila oczekiwania i zaskoczenie, błysk w oczach :D. Ech...
Pin It Now!

niedziela, 4 grudnia 2011

Ćwir, ćwir itp... czyli miesiąc z kawałkiem

Orka-StwOrka-GłodomOrka (PotwOrka, jak wyjątkowo marudzi, albo o 4 nad ranem), Tygryska i Niedźwiedziczka (od wydawanych odgłosów), Gżdacz (od aktualnej lektury), Maleńki Tobołek (to tatowe), Ssaczek,Ciumkacz itp., itd., etc., etc...

Tak to wygląda od miesiąca, tygodnia i dnia dokładnie. Mamy już swoją małą codzienność, co wcale nie zmienia niezmiennej cudowności. Jej. Jego. Wszystkiego.

Przywykłam już do tego, że znów widzę własne stopy i do tego, że mój pęcherz bywa pusty. Do tego, że budzę się w kałużach (w okolicy górnych partii ciała) i że muszę uszczelniać stanik. Do trzech (regularnie i bez zbędnych dodatkowych marudzeń, co doceniam i za co niezmierniem dźwięczna losowi i Córce mojej pierworodnej) pobudek nocnych i do planowania dnia stosownie do pór posiłków Maleńkiej Cesarzowej.

Która to Jej Maleńkość zalicza kolejne stopnie rozwoju. Na potęgę wyrasta z pajaców. Patrzy całkiem już przytomnie i rozumnie, i (niestety) ogranicza długość pobytów w objęciach Morfeusza na rzecz intensywnego (i w razie konieczności wymuszanego głośnym wrzaskiem) kontaktu towarzyskiego. Wpatruje się w Tatę/podajnik mleka/drzwi/jeża/kolorowy ręcznik/światełka nawilżacza. Płacze "Leee!", wrzeszczy "Łraaaaaa!", konwersacyjnie zagaja (pierwszy raz do Ojca naturalnie :/) "Ag!" (z akcentem na "g"). Pomruki dzikie wydaje. Uśmiecha się. Miny robi (w tym pełną niesmaku, kiedy mleka już nie chce, a Matka jeszcze nie załapała o co chodzi). Odpycha aspirator i przyciąga (nie zawsze we właściwym kierunku) mleko-podajnik. Wymachuje kończynami jak skrzyżowanie wiatraka z kikbokserką. Głowę i klatę podnosi i opuszcza wedle woli, Łebkiem kręci takoż.

Zdaje mi się, że zaliczyliśmy pierwszy skok rozwojowy,

ale nie mam pewności. Bo to z jednej strony, jak się rzekło - Młoda zdecydowanie świadomsza jakaś i bardziej przytomna, z drugiej - po za krótszym snem, jakiejś szczególnej jej marudności nie odnotowaliśmy. Jak ktoś widział taki skok, to niech powie - to już, czy jeszcze da nam popalić?

Brzuszek czasem męczy, ale osławionych kolek jeszcześmy (odpukać) nie spotkali.

Prysznic kocha miłością niezmierną. A tak, bo od dłuższego czasu kąpiemy się pod prysznicem. My, bo kąpiel odbywa się albo z Mamą, albo z Tatą (drugie przechwytuje Młodą w ręcznik). Jest to sposób o wiele wygodniejszy i póki Młoda nie zacznie czerpać frajdy z chlapania i pluskania - dający tyle samo satysfakcji. Polecamy ze wszechmiar.

W chuście zasypia po trzech sekundach. I śpi dopóki jej się nie wyjmie i potem, póki sama nie zechce się obudzić. Chusty wymiatają.

Zasypia też z lubością na klacie Taty. I usiłuje przeprowadzić zabieg depilacji, przy użyciu dłoni, dziąseł i stóp :D:D:D

Dla wątpiących nadal zero: wózków, smoczków, łóżeczek. Na początku Młoda zasypia na swoim materacyku, ale najpóźniej po trzecim (ostatnim) nocnym karmieniu ląduje u nas. I dobrze nam z tym. Kryzysu, ani zaburzeń dowolnej sfery naszego pożycia nie stwierdzam.

Nie lubi wkładania czapki, smarowania kremem buzi, jak za długo czeka na jeść.

Zaczynamy naukę bobomigów (na razie bardziej dla własnej frajdy, ale co tam). Pierwsze migi: mama, tata, jeść, myć się i (raz) boli.

A w ogóle idą Święta! Pierwsze potrójne. Listopad mi gdzieś przemknął jak rakieta i nie mogę uwierzyć, że już zima jest! Przygotowania świąteczne rozpoczęte.

Ciąg Dalszy Następuje właśnie w tej chwili :)
Pin It Now!