Miało być odrabianie zaległości codziennych, ale nie będzie. Będzie o mendzeniu.
Lubię ludzi, którzy mają poglądy od moich odmienne.
Nawet tych, z którymi się o te poglądy kłócę.
To mi nie przeszkadza nadal ich szanować i darzyć sympatią.
Ale małych mend nie cierpię serdecznie i pierwsza podpisałabym się pod nakazem natychmiastowej ich eksmisji np. na Marsa (biedni Marsjanie). Nie cierpię podwójnie: z przyczyn zasadniczych i jako choleryczka, która konflikty woli wysadzać w powietrze natychmiast, tu i teraz metodą konfrontacji bezpośredniej, a nie kisić je, i wysyłać zatrute liściki pocztą.
Zdarza mi się wrzeszczeć na i obrażać ludzi, których lubię i cenię. I przypuszczam, że potrafiłabym udawać sympatię do kogoś kogo nie cierpię. Ale jak dotąd nie znalazłam wystarczająco dobrego powodu do podejmowania się podobnie obmierzłej czynności.
Wolę wygarnąć prosto w oczy co mi leży na wątrobie.
Do niedawna (wybacz mi płci moja) byłam skłonna przyznawać, że małe mendy to raczej wyrodki żeńskiej natury, ale ostatnio w moim bliskim otoczeniu zaczęły pojawiać się małe mendy męskiego typu - nie mniej obleśne od poprzednich (a myślałam, że faceci w najgorszym wypadku dadzą sobie ordynarnie, acz uczciwie po mordach, i mają z głowy).
Mała menda po mordzie nikomu nie da (z zasady jest małym tchórzem). Mała menda będzie knuć. To męczydusza. Tu puści plotkę, tam wbije szpile. Przed konfrontacją umknie (miała Bardzo Ważne Sprawy naturalnie) lub się wyłga/wyprze.
Jeśli masz władzę, lub się Ciebie obawia - będzie się z Tobą zgadzać niemal we wszystkim i będzie Twoim wspaniałym kumplem (co nie przeszkodzi jej obrobić Ci zadka za plecami). Jeśli ma nad Tobą jakąkolwiek formę przewagi - będzie ją podkreślać przy każdej okazji i znęcać się w swoim własnym mendowatym stylu.
Mała menda udaje skromnisia, ale łatwo ją poznać po tym, że za grosz nie ma dystansu do siebie. Ani poczucia humoru na własny temat. Jest małoduszna i drobiazgowa. Mściwa bardziej ode mnie.
Mała menda nie umie grać zespołowo. Kiedy zespół pracuje - jej nie ma (ma oczywiście BWS). Pierwsza wypina pierś do orderów, które zespół zdobywa (MY zdobywamy). Ale kiedy zespół zbiera baty - jest ostatnia do wypięcia tyłka. Jest pierwsza do krytykowania i pouczania, ale ostatnia do realizacji czegokolwiek, włącznie z tym co sama proponuje.
W zespole, w którym mała menda się zalęgła, atmosfera waży się i kiśnie. Tworzą się grupki i podgrupki. Ludzie niepewnie popatrują na siebie zastanawiając się kto z kim trzyma. Ważą słowa swoje i cudze, i szukają w nich drugiego dna. Zaufanie bierze w łeb. Biada takiej grupie, bo z mojego doświadczenia - w 9 na 10 przypadków szlak ją trafia. Bo małe mendy nie działając wprost, a opłotkami - najpierw są trudne do wykrycia, a i potem w zasadzie trudno im coś konkretnego zarzucić. Bo stwierdzenie "psujesz atmosferę w grupie" wydaje się mało poważne. A małej mendy nie da się powstrzymać inaczej, niż przez definitywne pozbycie się jej z otoczenia (albo usunięcie samego siebie z jej pobliża, co bywa łatwiejsze do przeprowadzenia).
Czasami, kiedy mała menda czuje za plecami popleczników - sięga po władzę. Bo mała menda władzę lubi, oj lubi. Ale że we władzy widzi jedynie środek do podbudowania swojego ego (ew. źródło korzyści materialnych i nie tylko), i zależy jej wyłącznie na własnym interesie - to prędzej, czy później coś partoli.
Wtedy najczęściej okazuje się, że ma bardzo ważne sprawy rodzinne/zdrowotne/inne obiektywne okoliczności, które nakazują jej rezygnację z funkcji. Albo menda wyjeżdża. Albo się obraża. Zasadniczo znika za horyzontem.
Małe mendy, to generalnie osoby (z braku innego określenia) mocno zakompleksione, ale próbujące grać herosów, które żyją w wiecznym i śmiertelnym strachu, że ktoś odkryje, jak bardzo są małe i tchórzliwe. I ja nawet bym im współczuła, gdyby nie to, że swoimi knowaniami potrafią roz*%$&^%$%*!#$^^*yć nawet bardzo zgraną i fajną paczkę. I zniweczyć kawał dobrej roboty. Skłócić przyjaciół. Zerwać, albo mocno potargać więzi między ludźmi. Poszarpać nerwy. A nic na tym nie zyskują bo boją się i tak, i wciąż.
Jeśli ktokolwiek przy czytaniu tej notki zastanawiałby się, czy to o nim - NIE. Gdyby to było o Tobie, to już byś wiedział.
Pin It Now!
sobota, 28 kwietnia 2012
czwartek, 26 kwietnia 2012
Wstyd, okrzyki rozpaczy i co powinno się konsultować z żonami
Pośpiech, pośpiech, wszystko w biegu, Kangur, Hird, Teatr, zajęcia do szkoły rodzenia, flashmob, zlecenia, między przewijaniem a karmieniem, między gotowaniem a zakupami. A już zaraz platany/chrzciny/Wolin. A ja nieogarnięta taka.
A jeszcze Męża mi firma jego porywa na dni dwa prawie i to w łikend. Czy Wy też uważacie, że firma zatrudniająca ojców rodzin powinna takie plany konsultować z ich żonami? Zwłaszcza, jeśli dzieci tychże ojców przechodzą właśnie skok rozwojowy połączony z lękiem separacyjnym w pełnej krasie??? Noż kurde balans, że się tak oldskulowo wyrażę!
Na domiar wszystkiego ostatnio zostałyśmy z Orą przejechane. Rowerem. I do dziś mi głęboko wstyd z tego powodu. Otóż korzystając z cudnego słonka pogalopowałam radośnie z Dziecięciem do pobliskiego parku. Jest tam sobie w jednym, słonecznym miejscu głaz. "To naprawdę fajny głaz!", żeby zacytować pewnego Osła (W Szczecinie pełno się tego wala. Tzn. głazy mam na myśli, choć osły też się zdarzają, w urzędach i u władzy zwłaszcza.). Zaległam więc na owym głazie, wystawiając do słonka twarz i dziecko, i spozierając leniwie dookoła. Alejką obok jeździły sobie mamy z kółkami i większe dzieci. Na rowerkach. Widząc jedną taką cyklistkę jadącą z naprzeciwka (dziewczę lat na oko siedmiu, z ciemnymi warkoczykami) i wpatrującą się we mnie - nawet nie pomyślałam o ucieczce. No jechała w moją stronę, ale kurna chata, patrzyła na mnie oboma okami! Nawet mi stopa nie drgnęła w kierunku ucieczki. W związku z czym po chwili miałam na dżinsach od stopy do kolana gustowny szlaczek z rowerowego bieżnika.
Słuchajcie, ja nie wiem jaki to hormon zadziałał, ale myśląc, że gdyby rowerek był tak z 20cm wyższy, to jego kierownica nabiłaby potężny siniak mojemu dziecku - byłam gotowa kąsać, dławić i rozszarpywać. I zanim dotarło do mnie, że biedne dziewczę jest bardziej przerażone ode mnie - zdążyłam już wściekłym głosem zapytać je co wyprawia, gdzie są jego rodzice, poinformować, że mogło zrobić krzywdę mojej córce i zagadnąć, czy chce być ofiarą przemocy.
Wstyd mi głęboko wstyd, naprawdę.
Dziewczę wyrzuciło z siebie tak z piętnaście razy "Przepraszam", po czym wskoczyło na rowerek celem natychmiastowej ucieczki z miejsca zdarzenia (piratka!). Jednak, zanim ja zdążyłam ochłonąć, a ona odjechać zabrzmiał okrzyk "Do domu!" (wydany głosem, który osobom z mojego pokolenia niewątpliwie skojarzyłby się z "Emiiiiiiiiiiiiiiiiiiiil! Do drewutni!!!), a za okrzykiem pojawił się chybatato, który wrzeszcząc "Mogłaś się zabić!", "Jak Ty się zachowujesz?" i tym podobne - pognał sprawczynię w nieznane.
Biedna, mała sprawczyni.
A Aurora weszła w okres gaworzenia. Ku mojej dzikiej uciesze i nieskrywanej zazdrości Przemka, nosowe "Mamamamamamama" jest teraz sztandarowym okrzykiem ogólnej rozpaczy (jak "Bida, bida!" czy "Łojzicku!" u Nac Mac Feegów) i ewoluuje w stronę "mama" :D:D:D Pin It Now!
A jeszcze Męża mi firma jego porywa na dni dwa prawie i to w łikend. Czy Wy też uważacie, że firma zatrudniająca ojców rodzin powinna takie plany konsultować z ich żonami? Zwłaszcza, jeśli dzieci tychże ojców przechodzą właśnie skok rozwojowy połączony z lękiem separacyjnym w pełnej krasie??? Noż kurde balans, że się tak oldskulowo wyrażę!
Na domiar wszystkiego ostatnio zostałyśmy z Orą przejechane. Rowerem. I do dziś mi głęboko wstyd z tego powodu. Otóż korzystając z cudnego słonka pogalopowałam radośnie z Dziecięciem do pobliskiego parku. Jest tam sobie w jednym, słonecznym miejscu głaz. "To naprawdę fajny głaz!", żeby zacytować pewnego Osła (W Szczecinie pełno się tego wala. Tzn. głazy mam na myśli, choć osły też się zdarzają, w urzędach i u władzy zwłaszcza.). Zaległam więc na owym głazie, wystawiając do słonka twarz i dziecko, i spozierając leniwie dookoła. Alejką obok jeździły sobie mamy z kółkami i większe dzieci. Na rowerkach. Widząc jedną taką cyklistkę jadącą z naprzeciwka (dziewczę lat na oko siedmiu, z ciemnymi warkoczykami) i wpatrującą się we mnie - nawet nie pomyślałam o ucieczce. No jechała w moją stronę, ale kurna chata, patrzyła na mnie oboma okami! Nawet mi stopa nie drgnęła w kierunku ucieczki. W związku z czym po chwili miałam na dżinsach od stopy do kolana gustowny szlaczek z rowerowego bieżnika.
Słuchajcie, ja nie wiem jaki to hormon zadziałał, ale myśląc, że gdyby rowerek był tak z 20cm wyższy, to jego kierownica nabiłaby potężny siniak mojemu dziecku - byłam gotowa kąsać, dławić i rozszarpywać. I zanim dotarło do mnie, że biedne dziewczę jest bardziej przerażone ode mnie - zdążyłam już wściekłym głosem zapytać je co wyprawia, gdzie są jego rodzice, poinformować, że mogło zrobić krzywdę mojej córce i zagadnąć, czy chce być ofiarą przemocy.
Wstyd mi głęboko wstyd, naprawdę.
Dziewczę wyrzuciło z siebie tak z piętnaście razy "Przepraszam", po czym wskoczyło na rowerek celem natychmiastowej ucieczki z miejsca zdarzenia (piratka!). Jednak, zanim ja zdążyłam ochłonąć, a ona odjechać zabrzmiał okrzyk "Do domu!" (wydany głosem, który osobom z mojego pokolenia niewątpliwie skojarzyłby się z "Emiiiiiiiiiiiiiiiiiiiil! Do drewutni!!!), a za okrzykiem pojawił się chybatato, który wrzeszcząc "Mogłaś się zabić!", "Jak Ty się zachowujesz?" i tym podobne - pognał sprawczynię w nieznane.
Biedna, mała sprawczyni.
A Aurora weszła w okres gaworzenia. Ku mojej dzikiej uciesze i nieskrywanej zazdrości Przemka, nosowe "Mamamamamamama" jest teraz sztandarowym okrzykiem ogólnej rozpaczy (jak "Bida, bida!" czy "Łojzicku!" u Nac Mac Feegów) i ewoluuje w stronę "mama" :D:D:D Pin It Now!
Autor:
Wiewi00ra
o
04:46
9 komentarzy:
klucze:
Aurora,
Dziecko,
małżeństwo,
My,
Przemek,
rodzicielstwo bliskości i inne,
słowo,
Szczecin
środa, 18 kwietnia 2012
Dialogi rodzinne i co Dziecko robi
Z serii "dialogi rodzinne":
- (Ja) Chcesz coś do picia?
-(On) Noooo.
- (Ja) A co?
- (On) Herbatę.
- (Ja) A jaką?
- (On) Inkę!
Z cyklu "co Dziecko robi zanim Matka zdąży otworzyć bar mleczny":
- Chwyta Matkę za dekolt i podciąga się do siadu.
- Przysysa się do dowolnej akurat dostępnej części ciała dowolnego rodzica.
- Ssie łapę niczym niedźwiedź na przednówku rozgłośnie mlaszcząc.
- Chwyta mlekopodajnik oburącz i obunóż i śmieje się do niego.
Z cyklu "co dziecko robi jedząc":
- Śmieje się do Matki nie wypuszczając mlekopodajki z dziąseł.
- Gada w sytuacji jak wyżej.
- Przerywa ssanie, gada chwilę, po czym przysysa się wściekle, rozdziawiając japkę na całą szerokość, mrużąc oczy i marszcząc nos (wiecie, takie chapnięcie małego niedźwiedzia).
- Klepie z rozmachem nie używaną aktualnie mlekopodajkę gestem, jako żywo przypominającym klepanie właśnie dojonej krowy po zadzie.
- Głaszcze Mamy bluzkę i próbuje zdjąć z niej wzorki.
- Łapie Matkę za nos.
- Przymyka oczy i wywraca białkami na wierzch jak przy najlepszym odlocie.
- Posapuje, pomrukuje i robi "Omnomnomnomnom".
- Gubi sutek i wścieka się, póki Matka go z powrotem nie wsadzi do dzioba.
- Złości się, że nie może jednocześnie gapić się na Tatkę i ssać (bo Tatko akurat stoi w takim miejscu, że się nie da, bo Matka sobie teleskopowych nie wyhodowała). Pin It Now!
- (Ja) Chcesz coś do picia?
-(On) Noooo.
- (Ja) A co?
- (On) Herbatę.
- (Ja) A jaką?
- (On) Inkę!
Z cyklu "co Dziecko robi zanim Matka zdąży otworzyć bar mleczny":
- Chwyta Matkę za dekolt i podciąga się do siadu.
- Przysysa się do dowolnej akurat dostępnej części ciała dowolnego rodzica.
- Ssie łapę niczym niedźwiedź na przednówku rozgłośnie mlaszcząc.
- Chwyta mlekopodajnik oburącz i obunóż i śmieje się do niego.
Z cyklu "co dziecko robi jedząc":
- Śmieje się do Matki nie wypuszczając mlekopodajki z dziąseł.
- Gada w sytuacji jak wyżej.
- Przerywa ssanie, gada chwilę, po czym przysysa się wściekle, rozdziawiając japkę na całą szerokość, mrużąc oczy i marszcząc nos (wiecie, takie chapnięcie małego niedźwiedzia).
- Klepie z rozmachem nie używaną aktualnie mlekopodajkę gestem, jako żywo przypominającym klepanie właśnie dojonej krowy po zadzie.
- Głaszcze Mamy bluzkę i próbuje zdjąć z niej wzorki.
- Łapie Matkę za nos.
- Przymyka oczy i wywraca białkami na wierzch jak przy najlepszym odlocie.
- Posapuje, pomrukuje i robi "Omnomnomnomnom".
- Gubi sutek i wścieka się, póki Matka go z powrotem nie wsadzi do dzioba.
- Złości się, że nie może jednocześnie gapić się na Tatkę i ssać (bo Tatko akurat stoi w takim miejscu, że się nie da, bo Matka sobie teleskopowych nie wyhodowała). Pin It Now!
Wielkie umysły myślą podobnie, czyli brawo siostra ;)
Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Przemkiem, że o takich sprawach, jak karmienie piersią, dbanie o zdrowie w ciąży i PRZED, czy np. rodzicielstwie bliskości powinno się mówić w szkołach, w ramach przygotowania do życia w rodzinie (to dziecko niby w czym żyje wcześniej?), czy innej tam godziny wychowawczej (w ogóle mamy rozbudowane poglądy w co jeszcze wzbogacić, a z czego okroić program szkolny, poczynając od nauki uczenia się).
A dziś Kaszydło pyta mnie, czy pożyczę jej chustę do szkoły, bo chce na godzinie wychowawczej pokazać jak się chustuje i o tym opowiedzieć. Ha!
Pewnie, że pożyczę. Kaszydło chustować umie, bo była z nami na warsztatach Lenny Lamba i indywidualnych korepetycjach Kefirowych.
Brawo Siostra! Pin It Now!
A dziś Kaszydło pyta mnie, czy pożyczę jej chustę do szkoły, bo chce na godzinie wychowawczej pokazać jak się chustuje i o tym opowiedzieć. Ha!
Pewnie, że pożyczę. Kaszydło chustować umie, bo była z nami na warsztatach Lenny Lamba i indywidualnych korepetycjach Kefirowych.
CiotKaszydło |
Brawo Siostra! Pin It Now!
Autor:
Wiewi00ra
o
00:49
9 komentarzy:
klucze:
Familia,
Przemek,
rodzicielstwo bliskości i inne,
zdjęcia
wtorek, 17 kwietnia 2012
Tata wymiata!
Tata kąpie
(pod prysznicem też - i daje łapać łapką wodę z prysznica i wężyk takoż).
Tata nosi w chuście. Ostatnio nawet spróbował na plecach (Czaaaaaad! Orka przeszczęśliwa i w głos chichocząca).
Tata przewija i ubiera.
Tata łaskocze brodą.
Tata podrzuca pod sufit (Mama tylko do żyrandola daje radę).
Tata czyta książeczki.
Dla Taty można nawet oderwać się od mleka.
Jak Tata wraca z pracy to naturalnie radość jest dzika, śmiech i piskanie. Chociaż wczoraj, kiedy Tatko wrócił, Mama była na etapie "Dziecko poczekaj sekundę mama tylko obiad przemiesza/surówkę skończy/wstawi pranie", a Dziecko już się niecierpliwiło (ale tylko skrzypiało, bez płaczu), to na widok Tatki najpierw był ryk (Taaaatooo ratuuuj, Mama mnie morduje przez NieWzięcieNaRęce), a dopiero jak Tata podniósł do góry, to szalona radocha.
Tata świetnie się sprawdza w roli materaca (Mama nie ma niezbędnych kwalifikacji. Za mało płaska znaczy jestem ;) ).
Tata w nocy czasem chrapie, więc jak się Dzieć obudzi, to może się w niego wpatrywać godzinami i nabijać dowoli.
Tata robi tak, że Mama się śmieje.
Tata w jedyny i niepowtarzalny sposób macha pomarańczową krową, rozśmieszając Dziewczę do rozpuku.
Gdyby jeszcze mleko dawał...
A tak, to okazuje się, że ideałów jednak nie ma ;)
:*:*:* Pin It Now!
Autor:
Wiewi00ra
o
10:59
11 komentarzy:
klucze:
Aurora,
małżeństwo,
Przemek,
rodzicielstwo bliskości i inne,
zajęcia,
zdjęcia
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
Argument przeciw chustom, dwie głowy, głęboki PRL i wystrzały
Dużo się działo.
Zające przykicały obficie. Przyniosły cudne ptaszki od kochającej Geeka,
zestaw podarków standardowych, wygraną w Candy ArtMamowania
(czekamy na listonosza), a nieco później dostałam od Padme bańki chińskie, które już dawno chodziły mi po głowie :D
A propo's baniek - puszczamy ostatnio! Tzn. ja albo Przemko puszczamy, a Młoda robi za automat do precyzyjnej likwidacji. Jest absolutną perfekcjonistką :D
Na froncie chustowym dość intensywnie: szykujemy flash-mobba. Oprócz tego ostatnio, kiedy szłyśmy na spacer, minęła nas jakaś blondi z wściekle różowymi szponami, po czym cofnęła się z miną porażonej prądem i stwierdziła: "O Boże! Ja myślałam, że Pani ma dwie głowy!!!" - no !!!
W dodatku znalazłam w końcu dowód na to, że chustowanie szkodzi dzieciom. Mijał nas raz kilkulatek z mamą, i tak się na nas zagapił, że wpadł na nadchodzącą z naprzeciwka kobietę (co nie przeszkodziło mu w dalszym gapieniu) :D:D:D
StwOrka namiętnie próbuje siadać. Kiedy jemy obiad - rozkładamy jej na stole matę i układamy tam, żeby sobie na nas patrzyła. Gdybyśmy nie odsuwali talerzy, to bylibyśmy regularnie pozbawiani posiłku. Największa radocha jest wtedy, jak ktoś da dziecięciu pociamkać skórkę z chleba. Przyszło też krzesełko (z eko-wymianki) i szósty miech się zbliża, więc: BLW - nadchodzimy!
W piątek trzynastego (imieniny Przemka :*)
poszłam sobie usunąć znamię (tzw. "pieprzyk") z dekoltu. Trochę mnie niepokoił, a chciałam się go pozbyć na tyle wcześnie, żeby specjalnie nie mieć problemów z opalaniem.
Ranyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy. Jakbym trafiła do głębokiego PRL'u. Najpierw pielęgniarka wymalowana jak radziecka prostytutka robi wielkie problemy, żeby udzielić podstawowych informacji. Potem jeszcze lepsza akcja:
Mam dużo znamion. Kilka już usunęłam. NFZ refunduje jedno miesięcznie. Na każde potrzebne jest skierowanie od skórologa. Ale po ostatniej wizycie tylko po skierowanie, mój skórolog powiedział, że mogę sobie je (skierowania) brać od lekarza rodzinnego.
Więc wzięłam. Z zapisem, że znamiona mnogie (jak poprzednio), bo i moja rodzinna, i dermatolog wyszli z założenia, że onkolog lepiej oceni co ciachać najpierw.
Na oddział rejestruje się z wyprzedzeniem osobiście, żeby onkolog ocenił znamię. Mnie oglądała babka z rejestracji i jej diagnoza brzmiała: "plecy albo dekolt - zobaczy się". Widziała też moje skierowanie.
A teraz, po przyjściu już do cięcia kolejna babka mówi mi, że "jak ja nie wiem które, to ona nie wie jak mi się kazać rozebrać" i strzeliwszy focha z tym mnie zostawia. O nieeeeeee! Już bulgotałam.
Na chirurgii jednego dnia jest tak, że w zależności od lokalizacji pieprza, rozbiera się - w szatni - albo od dołu do majtek, albo od góry do stanika, na to narzuca upiorne, zielone, drapiące, niezapinalne i przezroczyste jak firanka wdzianko, i idzie do poczekalni.
Poczekalnie są dwie - męska i damska. Drzwi do obydwu rozwalone na oścież. Po korytarzy łażą ludzie i bez żenady zaglądają do poczekalni, a jeszcze w damskiej siedzi jakiś starszy jegomość (bo przyszedł z córką, która się nim opiekuje).
Pomyślałam, że chrzanię, a jak ktoś się przyczepi, to rozsmaruję na ścianie, i poszłam w zielonościach narzuconych na bluzkę i spodnie.
Po chwili przyszła szpitalna jejmość, z informacją, że z szatni należy zabrać komórki, dokumenty, pieniądze i inne cenne rzeczy. Więc wzięłam cały plecak wręcz modląc się, żeby ktoś mi zwrócił jakąś uwagę i żebym mogła go z czystym sumieniem zamordować.
W końcu przyszła moja kolejka. Chirurg (całkiem miły skąd inąd i sensowny) najpierw wydziwia nad skierowaniem, że nie od dermatologa.
- To dlaczego nikt w rejestracji mi o tym nie powiedział?
- ...
- Ale gdzie to znamię jest, bo tu nie napisane?
Więc tłumacze jak krowie na rowie, że i lekarz, i rejestratorka stwierdzili, że to on ma ocenić.
- Ale ja tak nie mogę! Tu powinno być wpisane które to znamię.
Zapytałam go, czy w takim razie nic mi dziś nie wytnie? Pytałam spokojnie (wiecie, zimna furia, te sprawy), ale chyba zobaczył swoją śmierć w moich oczach, bo szybciutko zapytał, które znamię niepokoi mnie najbardziej i wychlastał co trzeba.
Przed zabiegiem pytam, czy znieczulenie nie przeniknie do mleka. Anestezjolożka chyba bezdzietna, bo zrobiła oczy jak spodki i wyglądało, jakby zastanawiała się jak miałoby się znaleźć znieczulenie w kartonie UHTego, dopóki nie wyjaśniłam, że karmię.
Tu nastąpił zestaw pytań standardowych: syn, czy córka, ile ma, jak na imię?
- (Ja) Aurora.
- (chirurg) O! To wystrzałowo!
:D:D:D Me Gusta!
I łażę sobie teraz radośnie z trzema szwami na wierzchu, bo moje obecne główne zajęcie (dawanie jeść) wymaga łatwego i szybkiego dostępu do baru mlecznego ;D
Mam materiału jeszcze na trzy posty, ale nie wszystko na raz. Nawarstwiło się. Pin It Now!
Pięć pokoleń (a moja siostra nie zawsze ma taką minę ;) ) |
Z Babcią Iwoną |
zestaw podarków standardowych, wygraną w Candy ArtMamowania
(czekamy na listonosza), a nieco później dostałam od Padme bańki chińskie, które już dawno chodziły mi po głowie :D
A propo's baniek - puszczamy ostatnio! Tzn. ja albo Przemko puszczamy, a Młoda robi za automat do precyzyjnej likwidacji. Jest absolutną perfekcjonistką :D
Na froncie chustowym dość intensywnie: szykujemy flash-mobba. Oprócz tego ostatnio, kiedy szłyśmy na spacer, minęła nas jakaś blondi z wściekle różowymi szponami, po czym cofnęła się z miną porażonej prądem i stwierdziła: "O Boże! Ja myślałam, że Pani ma dwie głowy!!!" - no !!!
W dodatku znalazłam w końcu dowód na to, że chustowanie szkodzi dzieciom. Mijał nas raz kilkulatek z mamą, i tak się na nas zagapił, że wpadł na nadchodzącą z naprzeciwka kobietę (co nie przeszkodziło mu w dalszym gapieniu) :D:D:D
StwOrka namiętnie próbuje siadać. Kiedy jemy obiad - rozkładamy jej na stole matę i układamy tam, żeby sobie na nas patrzyła. Gdybyśmy nie odsuwali talerzy, to bylibyśmy regularnie pozbawiani posiłku. Największa radocha jest wtedy, jak ktoś da dziecięciu pociamkać skórkę z chleba. Przyszło też krzesełko (z eko-wymianki) i szósty miech się zbliża, więc: BLW - nadchodzimy!
W piątek trzynastego (imieniny Przemka :*)
poszłam sobie usunąć znamię (tzw. "pieprzyk") z dekoltu. Trochę mnie niepokoił, a chciałam się go pozbyć na tyle wcześnie, żeby specjalnie nie mieć problemów z opalaniem.
Ranyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy. Jakbym trafiła do głębokiego PRL'u. Najpierw pielęgniarka wymalowana jak radziecka prostytutka robi wielkie problemy, żeby udzielić podstawowych informacji. Potem jeszcze lepsza akcja:
Mam dużo znamion. Kilka już usunęłam. NFZ refunduje jedno miesięcznie. Na każde potrzebne jest skierowanie od skórologa. Ale po ostatniej wizycie tylko po skierowanie, mój skórolog powiedział, że mogę sobie je (skierowania) brać od lekarza rodzinnego.
Więc wzięłam. Z zapisem, że znamiona mnogie (jak poprzednio), bo i moja rodzinna, i dermatolog wyszli z założenia, że onkolog lepiej oceni co ciachać najpierw.
Na oddział rejestruje się z wyprzedzeniem osobiście, żeby onkolog ocenił znamię. Mnie oglądała babka z rejestracji i jej diagnoza brzmiała: "plecy albo dekolt - zobaczy się". Widziała też moje skierowanie.
A teraz, po przyjściu już do cięcia kolejna babka mówi mi, że "jak ja nie wiem które, to ona nie wie jak mi się kazać rozebrać" i strzeliwszy focha z tym mnie zostawia. O nieeeeeee! Już bulgotałam.
Na chirurgii jednego dnia jest tak, że w zależności od lokalizacji pieprza, rozbiera się - w szatni - albo od dołu do majtek, albo od góry do stanika, na to narzuca upiorne, zielone, drapiące, niezapinalne i przezroczyste jak firanka wdzianko, i idzie do poczekalni.
Poczekalnie są dwie - męska i damska. Drzwi do obydwu rozwalone na oścież. Po korytarzy łażą ludzie i bez żenady zaglądają do poczekalni, a jeszcze w damskiej siedzi jakiś starszy jegomość (bo przyszedł z córką, która się nim opiekuje).
Pomyślałam, że chrzanię, a jak ktoś się przyczepi, to rozsmaruję na ścianie, i poszłam w zielonościach narzuconych na bluzkę i spodnie.
Po chwili przyszła szpitalna jejmość, z informacją, że z szatni należy zabrać komórki, dokumenty, pieniądze i inne cenne rzeczy. Więc wzięłam cały plecak wręcz modląc się, żeby ktoś mi zwrócił jakąś uwagę i żebym mogła go z czystym sumieniem zamordować.
W końcu przyszła moja kolejka. Chirurg (całkiem miły skąd inąd i sensowny) najpierw wydziwia nad skierowaniem, że nie od dermatologa.
- To dlaczego nikt w rejestracji mi o tym nie powiedział?
- ...
- Ale gdzie to znamię jest, bo tu nie napisane?
Więc tłumacze jak krowie na rowie, że i lekarz, i rejestratorka stwierdzili, że to on ma ocenić.
- Ale ja tak nie mogę! Tu powinno być wpisane które to znamię.
Zapytałam go, czy w takim razie nic mi dziś nie wytnie? Pytałam spokojnie (wiecie, zimna furia, te sprawy), ale chyba zobaczył swoją śmierć w moich oczach, bo szybciutko zapytał, które znamię niepokoi mnie najbardziej i wychlastał co trzeba.
Przed zabiegiem pytam, czy znieczulenie nie przeniknie do mleka. Anestezjolożka chyba bezdzietna, bo zrobiła oczy jak spodki i wyglądało, jakby zastanawiała się jak miałoby się znaleźć znieczulenie w kartonie UHTego, dopóki nie wyjaśniłam, że karmię.
Tu nastąpił zestaw pytań standardowych: syn, czy córka, ile ma, jak na imię?
- (Ja) Aurora.
- (chirurg) O! To wystrzałowo!
:D:D:D Me Gusta!
I łażę sobie teraz radośnie z trzema szwami na wierzchu, bo moje obecne główne zajęcie (dawanie jeść) wymaga łatwego i szybkiego dostępu do baru mlecznego ;D
Mam materiału jeszcze na trzy posty, ale nie wszystko na raz. Nawarstwiło się. Pin It Now!
sobota, 7 kwietnia 2012
Jej pierwsza
Trojaczki: chrzan jak gorzkie zioła, jak ocet i żółć, sól chroniąca od zepsucia i masło słodkie jak zbawienie. |
Wszystkim Wam życzymy Szczęścia, czymkolwiek się ono Wam wydaje i Miłości, w te święta Tajemnicy.
Pin It Now!
czwartek, 5 kwietnia 2012
Królewna na przewijaku, i cmokanie lokomotywy
Wczoraj wypuściłyżeśmy się były w miasto, a konkretnie rzecz ujmując - do Multi Baby Kina.
Ochotę na to burżujstwo miałam od dłuższego czasu, ale jakoś nie grali nic, co bym naprawdę chciała obejrzeć (ja jakąś kinomaniaczką nie jestem niestety). Ale wczoraj grali to:
Naprawdę, ale to NAPRAWDĘ udana produkcja. Nie przecukrzona, zabawna (nie w stylu bąki i beknięcia), ładna i ciepła. Z naciskiem na nieprzecukrzona ;) Nie przemknął niezauważony przeze mnie fakt, że Książę nie ma pięciu lat. Ani nawet piętnastu. Grający go aktor na całkiem, ale to całkiem dorosłego wyglądał, co w moim szacownym wieku się docenia ;) Ani ten (fakt), że tytułowa Królewna ma perkaty nos, jest płaska jak deska i ani źdźbło nie jest anorektyczna. Docenia się bez względu na wiek :D Julia oczywiście fenomenalna jak zwykle, a krasnoludki wymiatają! Zwłaszcza na szczudłach.
Bilet za 15zł uważam za nad wyraz udaną inwestycję (zwłaszcza, że 5 dostałam z powrotem w formie vouchera). Sala kinowa docieplona (żeby nie powiedzieć - z lekka przegrzana), przytłumione światło, przewijak z pieluszkami (niestety tylko jeden rozmiar - 2, ale i tak miałyśmy swoje), mokrymi chusteczkami, wkładkami laktacyjnymi (sic!), dwiema matami edukacyjnymi i dwoma samochodowymi fotelikami. Ilość może nie wydaje się oszałamiająca, ale biorąc pod uwagę, że oprócz nas na sali były dwie starsze panie z siedmiolatką i jedna dziewczyna z - na oko - rocznym dziewczęciem - wystarczało w zupełności.
Mogliby jeszcze troszeczkę przyciszyć fonię i byłoby idealnie.
Jej Wcale-Nie-Taka-Maleńkość najpierw zasnęła, ale wybudzona jakimś głośniejszym dźwiękiem, skorzystała po kolei ze wszystkich atrakcji (za każdym razem jak korzystałyśmy z przewijaka siedmiolatka, zaliczająca rundki wokoło całego kina, miała akurat coś bardzo pilnego do załatwienia przy koszu na śmieci tuż obok;) ), zjadła, pogapiła się na Julię i znów zasnęła.
A po wyjściu z kina znów spotkał nas (przyspieszony jakoś w tym roku) zając, tym razem ciotkowo-gośkowy. Czego rezultatem są poniższe obrazki :D
Zającowi baardzo dziękujemy. A książeczki są boskie. "Lokomotywa" to podróż sentymentalna i w wykonaniu Tatki jest bezkonkurencyjna, a "Całuski i buziaczki" z genialnymi obrazkami trzeba chronić przed pożarciem. Są naturalnie o cmokaniu i są cudowne, i rymowane, co ostatnio podnosi w uszach Młodocianej wartość każdej książeczki o jakieś milion procent. :D
Ze świątecznych nowalijek: kiełki kiełkują, rzeżucha rośnie, papierowe jaja in progres, a szyna się pekluje. I i tak nie zdążę! Pin It Now!
Ochotę na to burżujstwo miałam od dłuższego czasu, ale jakoś nie grali nic, co bym naprawdę chciała obejrzeć (ja jakąś kinomaniaczką nie jestem niestety). Ale wczoraj grali to:
Naprawdę, ale to NAPRAWDĘ udana produkcja. Nie przecukrzona, zabawna (nie w stylu bąki i beknięcia), ładna i ciepła. Z naciskiem na nieprzecukrzona ;) Nie przemknął niezauważony przeze mnie fakt, że Książę nie ma pięciu lat. Ani nawet piętnastu. Grający go aktor na całkiem, ale to całkiem dorosłego wyglądał, co w moim szacownym wieku się docenia ;) Ani ten (fakt), że tytułowa Królewna ma perkaty nos, jest płaska jak deska i ani źdźbło nie jest anorektyczna. Docenia się bez względu na wiek :D Julia oczywiście fenomenalna jak zwykle, a krasnoludki wymiatają! Zwłaszcza na szczudłach.
Bilet za 15zł uważam za nad wyraz udaną inwestycję (zwłaszcza, że 5 dostałam z powrotem w formie vouchera). Sala kinowa docieplona (żeby nie powiedzieć - z lekka przegrzana), przytłumione światło, przewijak z pieluszkami (niestety tylko jeden rozmiar - 2, ale i tak miałyśmy swoje), mokrymi chusteczkami, wkładkami laktacyjnymi (sic!), dwiema matami edukacyjnymi i dwoma samochodowymi fotelikami. Ilość może nie wydaje się oszałamiająca, ale biorąc pod uwagę, że oprócz nas na sali były dwie starsze panie z siedmiolatką i jedna dziewczyna z - na oko - rocznym dziewczęciem - wystarczało w zupełności.
Mogliby jeszcze troszeczkę przyciszyć fonię i byłoby idealnie.
Jej Wcale-Nie-Taka-Maleńkość najpierw zasnęła, ale wybudzona jakimś głośniejszym dźwiękiem, skorzystała po kolei ze wszystkich atrakcji (za każdym razem jak korzystałyśmy z przewijaka siedmiolatka, zaliczająca rundki wokoło całego kina, miała akurat coś bardzo pilnego do załatwienia przy koszu na śmieci tuż obok;) ), zjadła, pogapiła się na Julię i znów zasnęła.
A po wyjściu z kina znów spotkał nas (przyspieszony jakoś w tym roku) zając, tym razem ciotkowo-gośkowy. Czego rezultatem są poniższe obrazki :D
Uderzające podobieństwo - nie sądzicie? |
Bo Ona poprostu pochłanie lektury ;) |
Zającowi baardzo dziękujemy. A książeczki są boskie. "Lokomotywa" to podróż sentymentalna i w wykonaniu Tatki jest bezkonkurencyjna, a "Całuski i buziaczki" z genialnymi obrazkami trzeba chronić przed pożarciem. Są naturalnie o cmokaniu i są cudowne, i rymowane, co ostatnio podnosi w uszach Młodocianej wartość każdej książeczki o jakieś milion procent. :D
Ze świątecznych nowalijek: kiełki kiełkują, rzeżucha rośnie, papierowe jaja in progres, a szyna się pekluje. I i tak nie zdążę! Pin It Now!
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Wielka kupa...
...roboty. Przepraszam wszystkich, którzy komentują, albo piszą do mnie listy, a ja nie odpisuję. Nie nadążam. Przepraszam. Święta dyszą mi w plecy!
Dziś w przerwach między karmieniami i zabawą z Dzieciem zapeklowałam szynę, posiałam zieleninę, opracowałam jeden maleńki układzik, upiekłam na obiad faszerowanego Ło(so)sia i byłam z siebie całkiem zadowolona, dopóki nie zobaczyłam listy rzeczy do zrobienia. Masakra.
Przemko Wspaniały sprzątał w tym czasie domiszcze.
Czy sądzicie, że napicie się kawy inki z własnym mlekiem, to już kanibalizm byłby?
Mleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeka mi się chce. I sera! Pleśniowego takiego, prawie płynnego, powalającego zapachem.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Pin It Now!
Dziś w przerwach między karmieniami i zabawą z Dzieciem zapeklowałam szynę, posiałam zieleninę, opracowałam jeden maleńki układzik, upiekłam na obiad faszerowanego Ło(so)sia i byłam z siebie całkiem zadowolona, dopóki nie zobaczyłam listy rzeczy do zrobienia. Masakra.
Przemko Wspaniały sprzątał w tym czasie domiszcze.
Czy sądzicie, że napicie się kawy inki z własnym mlekiem, to już kanibalizm byłby?
Mleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeka mi się chce. I sera! Pleśniowego takiego, prawie płynnego, powalającego zapachem.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Pin It Now!
Autor:
Wiewi00ra
o
00:01
8 komentarzy:
klucze:
Dom,
kuchnia,
małżeństwo,
Mąż,
My,
Przemek,
Teatr Ognia
niedziela, 1 kwietnia 2012
Rodzinna tradycja, rozgwiazda, zając i nocne latawce
Dawno temu. Mała dziewczynka, na basenie z mamą...
(para po lewej) |
Dzisiaj. Inna mała dziewczynka z mamą. Na tym samym basenie.
Aurora po obojgu rodzicach jest stworzeniem wodnolubnym. Trochę obawiałam się, jak nasza prysznicowa Córka, która wanienkę widziała kilka razy od środka, a dużej wanny w ogóle, zareaguje na taką wieeeelką wodę.
Jak się okazało - zupełnie bezpodstawnie.
Dziecko-zen zaszokowało Panią Instruktorkę, która kilkakrotnie dopytywała się, czy napewno jesteśmy pierwszy raz na basenie.
- Weszłyśmy do wody, zanurzyłam Orkę (nomen-omen - wodnego stwora) - luzik i czilałt.
- Zanurzanie aż do brody - spoko-maroko.
- Polewanie z konewki, kubka, chlapanie ręką - pomrugała i nadal zachowywała spokój stoicki.
Pod koniec zajęć dzieci "nurkowały" czyli były zanurzane pod wodę razem z głową. Pani Trener:
- Chce Pani, tak za pierwszym razem? - No ba!
Dziecko zanurkowało. Dziecko pozostało niewzruszone. Niewstrząśnięte, niezmieszane. Zero wrażenia poprostu.
Zasadniczo pływaniem z dzieckiem jestem zachwycona, chociaż po prawdzie - po za fajnymi zabawkami (Orki oczywiście nie wzruszyły. Jak jej postawiłam kaczkę na kółku, przed samym dziobem - dziecka, nie kaczki - to próbowała ją zjeść.) - zajęcia nie zrobiły na mnie wrażenia. Sorry, Gregory - wierszyk trzylinijkowy czytany z kartki, albo dopytywanie w trakcie zajęć współprowadzącej o to, czy wzięła gęś (nie wzięła) - to dla mnie lekka żenada. Szatnia i jej wyposażenie, oraz organizacja wchodzenia i wychodzenia - pozostawiały sporo do życzenia. Ale wodę kochamy i basta :D
Tatko robił za paparazzi (efekty powyżej), ale następnym razem to on się moczy :D
Ale to nie koniec pełnego wrażeń łikendu. Na samym jego początku dotarła do nas paczka wymiankowo-zającowa od Czarownicy A. Czekolada została pożarta na spółkę z Przemkiem, ale w paczce były jeszcze:
Broszki |
Kocio :D |
Zachwycone dziękujemy zajęczej Czarownicy :D
Po za tym podzieliliśmy się z Przemkiem łikendowymi wieczorami. Wczoraj Matka Marnotrawna wybyła w Miasto nakarmiwszy Dziecię i pozostawiwszy flaszkę mleka własnej produkcji (Dziecię pobawiło się z Tatką, pospało, zjadło, znów spało i chyba nie zarejestrowało nieobecności Rodzicielki), a dziś Przemko wybył na nocną imprezę, pozostawiając Mnie i Młodą na łasce swojej na wzajem (wykąpałyśmy się - obie jednocześnie - zjadłyśmy - po kolei, a teraz Jej Już-Wcale-Nie-Taka-Maleńkość śpi, a ja klikam).
Celem Matki był sabat matek karmiących i chustujących,
(o tych :D) |
w Cafe Po Godzinach. Znalazłam niebo matek karmiących. Taki wybór napojów, dań słodkich i konkretnych - odpowiednich dla nas, bezalkoholowych, zdrowych, świeżych i PRZEPYSZNYCH, że łolaboga! Herbata z syropem fiołkowym, lemoniada pietruszkowa i sałatka z pomarańczy, avocado, suszonych pomidorów i oliwek - genialne (sałatkę ledwo zdołałam pożreć w całości - tak była ogromna). Mrrrrrrrrrrrrr, mrrrrrr, mrrrrrrrrrrrrrr...
Tatko wypuścił się do znajomego na "męską imprezę urodzinową". Czy dla Was też brzmi to podejrzanie? ;)
Tyle na razie. A czeka nas jeszcze dzień jutrzejszy :D
Pin It Now!
Subskrybuj:
Posty (Atom)