czwartek, 24 kwietnia 2014

Bez wychowania, bez szkoły - Edukacja Domowa - cz.I (dlaczego tak, a czemu nie)

O tym, że Aurory nie wychowujemy pisałam już (TUTAJ).
O tym, że baaaardzo chcemy nie posyłać Jej do szkoły też (TU).

A potem czas zaczął jakoś straszliwie pędzić i nie miałam kiedy rozwijać tematu, ale już się poprawiam.

Na początku wyjaśnię od razu, że (w przeciwieństwie do takich pomysłów jak RB, PBP, KP, BLW i paru innych fajnych skrótów i idei) nie uważam, że edukacja domowa jest rozwiązaniem najlepszym, czy w ogóle dobrym dla każdego.
Nie jest.
Wcale nie dlatego, że dzieci są różne, ale ponieważ różni są rodzice.
I tak względy finansowe, konstrukcja psychiczna i cechy osobnicze rodzica, jego pomysł na życie, organizacja, czy też w skrajnych przypadkach (naprawdę skrajnych, wręcz patologicznych) brak wiedzy, mogą powodować, że to szkoła jest lepszym dla rodziny rozwiązaniem kwestii edukacyjnej. I absolutnie nie twierdzę, że jest to wybór gorszy. Dla nich.

Nie twierdzę też, że nie ma dobrych szkół i dobrych nauczycieli. Nawet znam takie przypadki. Jakieś dwie, spośród kilkudziesięciu szkół i może z dziesięciu, spośród ok. dwustu znanych mi nauczycieli.
Ale są! Są i chwała im za to!

 Niemniej jednak DLA NAS, a także dla wielu innych rodzin edukacja domowa jest pomysłem idealnym.

I nie, nie powodują nami utajone lęki z dzieciństwa i obsesyjny lęk przed szkołą :D

Ja swoją podstawówkę całkiem lubiłam, przez całe osiem lat pobytu. Była jedną z lepszych w mieście, jak dziś oceniam. Naprawdę całkiem przyzwoita, choć nie pozbawiona wad. A większość wad jakie miała wynikało z systemu (który IMO nadaje się jedynie do wysadzenia w powietrze), a nie z niej samej.

Do tej pory chowam we wdzięcznej pamięci nauczycielki z prawdziwego Powołania przez wielkie P. Nawet te, które nie uczyły przedmiotów szaleńczo przeze mnie lubianych.
Pani Bogucka od matematyki (dacie wiarę, JA lubiłam matematykę i nawet niezła byłam, powiem nieskromnie :D), którą kiedyś przyłapałam na zrobieniu błędu w zadaniu (Odynie, czemu teraz tak mało robią TAKICH pedagogów?)
Pani Sacharska od chemii, która udawała że nie widzi, że czytam pod ławką i to bynajmniej nie podręcznik.
Pani Jankowska, a jakże, od polskiego (Dziś pewnie nie dogadałybyśmy się za chińskiego boga, ale kochani, z jakąż ona pasją mówiła!)
Pani od fizyki i boska, drobna, mocno wymalowana Muzyczka, których nazwisk nie pomnę.
Oraz cudownie brzydka katechetka, która zachęcała (SERIO!  Nadal ciężko mi niekiedy w to uwierzyć!) do MYŚLENIA!
Maleńka Pani bibliotekarka.
I przezabawny Pan Pogorzelczyk w swoich wzorzystych koszulach, kopcący przez okno pokoju nauczycielskiego i przymykający oko na nasze wysiadywanie "na bunkrach".
I wielu innych.

Ja wyobraźcie sobie dobrą byłam całkiem uczennicą. Że aktywną społecznie, to tłumaczyć nie trzeba.
Pamiętam jak organizowałam kółko teatralne i reżyserowałam "Balladynę".
Jak zajęłam drugie miejsce w "Kangurze".
Jak montowałyśmy z Gośką szkolną gazetkę.

Niemniej jednak pamiętam także postaci, których do dzieci nie powinno się dopuszczać (do dorosłych prawdopodobnie także). Pamiętam rosnące poczucie, że odkrywanie czegokolwiek to sprawa nie dla dzieci. Że wynalazczość i kreatywność są tak daleko za horyzontem, że w ogóle tam nie dotrę. A na razie to na pamięć i jak nauczyciel przykazał.

Pamiętam poczucie kompletnej niemożności realizacji własnych pomysłów i projektów, brak wsparcia dla indywidualnych uzdolnień, brak otwartości na to, co mam do zaoferowania i zaproponowania. Nużącą konieczność dostosowania się do zasad i tematów narzuconych mi z zewnątrz.

Przemek też ze szkoły żadnej traumy nie wyniósł. Za to w drugiej klasie poważnie chorował, co sprawiło że musiał być uczony w domu. Program, na który klasa przeznaczała tydzień on miał realizować w czasie ośmiu godzin. I wiecie co? Przerażona początkowo nauczycielka, która nie wyobrażała sobie jak dadzą radę, po krótkim czasie stwierdziła, że Przemek nie tylko nadąża, ale znacznie wyprzedza dzieci uczone w szkole (och, naturalnie, że to z powodu jego wrodzonego geniuszu, ale nawet jeśli - to w szkole i tak musiałby "dreptać" z innymi).


Co więc mamy szkole, a w zasadzie bardziej systemowi szkolnemu, do zarzucenia?
Zabijanie naturalnej ciekawości dzieci
Wpajanie lęku przed błędem i pomyłką
Uśmiercanie kreatywności, uczenie myślenia wg. klucza i "nie wychylania"
Marnowanie czasu, zadania domowe
Nie uczenie jak się uczyć
Etykietowanie, wpychanie w ramki, wpajanie nastawienia na talent (stałość), a nie na rozwój
System kar i nagród, oceny, nacisk na rywalizację
Żenująco niski poziom
Złe warunki  (lokalowo-sprzętowe) do nauki, zamknięcie w 4 ścianach
Oderwanie od rzeczywistości, sztuczność, całkowite oderwanie od potrzeb współczesnego społeczeństwa, nie uczenie umiejętności NAPRAWDĘ w życiu przydatnych
Przeładowanie zbędnymi informacjami, a brak uczenia szukania i posługiwania się nimi w praktyce
Autorytarność, brak elastyczności, jednostronność procesu
Brak indywidualnego i podmiotowego traktowania dziecka
Kompletny brak pracy nad rozwojem duchowym, społecznym i emocjonalnym dziecka. Demoralizację.
Uczenie nieprawdy
Nuuuuudne zajęcia

I żeby nie było, że nasze ostatnie kontakty ze szkołą to wczesne średniowiecze - w trakcie studiów praktykowałam w podstawówce, jako instruktorka harcerska współpracowałam ze szkołami podstawowymi i gimnazjami, wśród moich znajomych jest kilku nauczycieli. Wspólnie z Przemkiem udzielaliśmy też korepetycji mojej siostrze i to, co usłyszeliśmy, a także co znaleźliśmy w jej zeszytach i podręcznikach mocno nami wstrząsnęło.

Ja (w przeciwieństwie do tych, co twierdzą, że polska szkoła jest gotowa na sześciolatki) w szkołach bywałam i bywam.

Uważamy, że jesteśmy i będziemy bardziej zaangażowani w rozwój naszej Córki, bardziej wrażliwi na Jej indywidualne potrzeby i skupieni na Jej dobru niż najlepszy, najbardziej pełen szczerej woli i dobrych chęci pedagog. Uważamy, że nie będąc skrępowanymi systemem szkolnym, papierologią stosowaną, nie musząc dzielić uwagi pomiędzy trzydziestkę uczniów, lepiej i pełniej będziemy mogli wspierać Jej rozwój. Chcemy przekazywać Jej nasze wartości. Chcemy uczyć Ją rzeczy prawdziwych i potrzebnych w życiu. Nie chcemy, żeby szkoła przygotowywała Ją do życia, lecz żeby uczyła się żyjąc.

Widząc jak jest ciekawa świata, pełna pomysłów, chętna do dokonywania odkryć - nie znieślibyśmy, gdyby coś Ją tego pozbawiło.

To jest nasza ideologiczna deklaracja. Temat będę stopniowo rozwijać w kolejnych notatkach.
Proszę, żebyście na razie wstrzymali się z pytaniami, bo odpowiedzi na wiele z nich na pewno znajdziecie w następnym "odcinku", a jeśli nie to pod nim możecie zapytać.
Nie będę (na razie) wdawać się w dyskusje o sześciolatkach w szkole, ani publikować komentarzy na ten temat.
Aha, i nie piszcie "Ja chodziłem do szkoły i jakoś..." to była inna szkoła i inne czasy. Wiem co mówię, też do niej chodziłam. A po za tym - może akurat mieliśmy farta?

Jeszcze przed końcem tygodnia będziecie mogli przeczytać:
ED w pytaniach i odpowiedziach - Edukacja Domowa cz. II

A TU i TUTAJ interesujące teksty nt. polskiego systemu edukacji.
Pin It Now!

5 komentarzy:

  1. Tak jak napisałaś, edukacja w domu nie jest dla każdego. Jednakże, o ile dobrze pamiętam, to w Wielkiej Brytanii i oczywiście Stanach Zjednoczonych jest całkiem popularna i nikogo specjalnie nie dziwi, że dzieci uczą się w domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawialismy sie nad homeschoolingiem bo rowniez przeraza nas, ze nasze dzieci wpadna w trybiki systemu. Moje obawy budzi jedynie oderwanie dziecka od rowiesnikow, bo jednak moim zdaniem kontakty z dziecmi po poludniu, na podworku, na spacerach, na zasadzie odwiedzania sie to nie to samo co codzienna interakcja i praca w grupie. No po prostu uwazam, ze to nie wystarczy. Widze po moim synu jak rozwinal sie spolecznie w przedszkolu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mi się idea ED bardzo podoba, ale niestety wiem, że ja się do niej nie nadaję. Wy jednak zdecydowanie jesteście do tego stworzeni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję i zazdroszczę :-) Tak samo Aurorze jak i Wam. Mam syna czwartoklasistę, poszedł jako sześciolatek, nie żałuję - wtedy niewątpliwie był na to gotowy. Szkoła zupełnie zwykła, rejonowa. 14 dzieci w klasie i nauczyciele skupiający się głównie na wyszukiwaniu problemów. U dzieci oczywiście , nie u siebie. Masz rację Autorko bloga. Nie te czasy nie te szkoły. Teraz dwójka tarzających się na przerwie dziesięciolatków to przejaw "agresji", "przemoc w czystej postaci"' "molestowanie" i tym podobne, moim zdaniem zbyt mocne co do okoliczności zwroty. Dzieci mają za zadanie siedzieć, czekać "grzecznie" na nauczyciela, nie odzywać się niepytane. Wszelkie przejawy ponadprzeciętności - zostaną przykładnie ukarane... Życzę Wam ogromnej wytrwałości w realizacji zamierzonego celu a Waszej córce cudownych wspomnień z okresu wczesnej edukacji. Otwarte na wiedzę i świat dziecko, bez kompleksów i tłamszenia, fantastycznie poradzi sobie w przyszłości. Nie mam co do tego wątpliwości. Z niecierpliwością czekam na dalsze informacje z Wasze "przygody" :-) Pozdrawiam! Alvea

    OdpowiedzUsuń
  5. Mądrze gadasz :-)
    My mamy za sobą 3 lata ED. Jestem zmęczona, ale nie wyobrażam sobie inaczej :-)
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń