Pierwszy dzień wiosny spędziłyśmy w łóżku :(. Ale dziś jest lepiej i nadrabiamy. A i wczoraj nie było zmarnowane, bo Ora postanowiła wolny czas wykorzystać na samodoskonalenie. W rezultacie mamy w Domu Spryciulę, co podciąga się za łapki do siadu i siedzi z podparciem :D.
Piska jak kotek i mruczy jak niedźwiedź, zagaduje do ulubionych sprzętów i nawija jak najęta.
Zaczyna pełzać w kółko.
Świadomie i coraz sprawniej używa rąk.
Śmieje się na okrągło.
Ładnie łyka lekarstwa robiąc "Aaaaaaaaaaaaa...".
Ponieważ wczoraj bolał mnie brzuch - postanowiłam zjeść coś raczej lekkiego. Wybrałam sobie kaszkę kukurydzianą na wodzie. Ale czegoś mi brakowało. Mój wzrok padł na bezcukrowe powidła śliwkowe własnej produkcji. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy to dobry pomysł takie śliwki na bolący brzuch, czy mi nie zaszkodzą, że może jednak niekoniecznie... I tak rozmyślając pożarłam pół słoika. I co powiecie? Już mnie nic nie boli! Wiwat instynkt :D:D:D
Zgodnie z zasadami BLW jemy przy Dzieciu, żeby się napatrzyła. Kaszkę z powidłami (cudnie słodkie) wsuwałam przy Jej Maleńkości, która podczas tej czynności wpatrywała się w moją łyżkę jak sroka w gnat, machała histerycznie łapkami i popiskiwała ponaglająco. Wzięłam więc plastikową łyżeczkę, którą dostaliśmy od jakiejś firmy słoiczkowej (apage) i dałam Młodej do zabawy. Pełnia szczęście i samozadowolenia. Ja jadłam kaszkę łyżką, a Ona jadła łyżkę.
Dziś poszłyśmy się nawiosennić i nasłonecznić na plac zabaw. Było tak cudnie, że nie chciało nam (no dobra - mi, Aurora spała) wracać do dom.
Co prawda musiałam wcześniej wyprosić z rzeczonego placu jedną zadymiarkę (Okazało się, że była tam z chyba-wnuczkiem. Chłopca zrobiło mi się żal, ale cholera dymić może sobie babunia gdzie indziej).
Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy za dwa-trzy lata też przestanę lubić spędzać czas z własnym dzieckiem. Niemal wszystkie mamy, które na tym placu zabaw przebywały, miały miny, jakby spędzanie czasu z własnym dzieckiem było karą najgorsza z możliwych. Nawet jak się z tymi dziećmi bawiły, czy rozmawiały, to twarz wyrażała zupełną rezygnację i niechęć do świata jako takiego. Masakra. Owszem, zdarzyło się parę wyjątków, ale były to... No właśnie. Wyjątki. Smutne, zaiste smutne.
Ale potem popatrzyłam tam:
(zdjęcie z komórki) |
znam kilka takich zrezygnowanych mamusiek... chwila rozmowy z którąś i masz ochotę strzelić sobie w stopę, dlatego omijam takie narzekaczki bo mi psują mój radosny stan umysłu :P mam gdzieś o tym projekt posta, może odgrzebię :)
OdpowiedzUsuńSuper że już lepsze samopoczucie u was i możecie cieszyć się wiosną :)
OdpowiedzUsuńpierwsze zdjęcie fajne ;P
OdpowiedzUsuńZa 2-3 lata to być może wrócisz już do pracy po prostu. A dziecko będzie miało bunt dwulatka, którego sama nie potrafiłam sobie wyobrazić przebywając na macierzyńskim. I może najzwyczajniej w świecie będziesz tak masakrycznie zmęczona, że na placu zabaw będziesz walczyła z zamykającymi się powiekami, a w domu walka ze zbuntowanym dzieckiem o wszystko, dosłownie o wszystko (taki etap, naturalny zupełnie). Nie tak powinno być...ale troch wyrozumiałości nie zawadzi. Osoba bezdzietna nie zrozumie matki dopóki matką sama nie zostanie,matka maleńkiego dziecka na macierzyńskim nie zrozumie matki pracującej starszego dziecka dopóki jej własne samo nie podrośnie. Taki life.
OdpowiedzUsuńNessie
Nessie, a może takie do lajfu nastawienie. Bo wiesz, powieki to mi i dzisiaj czasami opadają, a nie mogę przestać się szczerzyć.
OdpowiedzUsuńDruga sprawa, że znam parę mam podrośniętych dwulatków (zbuntowanych i nie), czasami dwulatków posiadających młodsze rodzeństwo, mam pracujących i nie, i nie sprawiają one wrażenia wykończonych i zrezygnowanych cierpiętnic. Może więc to żadna reguła, tylko... No właśnie tylko co?
A tego chyba się nie dowiesz ... oby :D.
OdpowiedzUsuń