wtorek, 17 czerwca 2014

Obdarowywanie

Długo nosiłam  się z tą notką. W naszej kulturze jest mnóstwo okazji, które wiążą się z wzajemnym obdarowywaniem. Zwłaszcza, jeśli mowa o dzieciach. Urodziny, święta, uroczystości - a każde dobrym powodem do obsypania podarkami.

(Na marginesie: nie sądzicie, że "obdarowywanie" brzmi dużo ładniej, godniej i ma głębsze znaczenie niż "dawanie prezentów"? No i źródłosłów rodzimy :D)

Dar z założenia ma obdarowywanemu sprawiać radość.
Z tym, przynajmniej w przypadku dzieci, a w każdym razie mojej Córki, nie ma raczej problemu.

Sam fakt otrzymywania,  niespodzianki, nowości, interakcji - to wszystko szalenie Ją cieszy. W ostatnie święta Bożego Narodzenia oczyma jak spodki śledziła każdą, wyfruwającą spod choinki paczkę i możliwość odbierania i rozpakowywania kolejnych sprawiała Jej większą frajdę, niż zawartość.

Co innego rodzice :D Jesteśmy stanowczo bardziej wybredni w odniesieniu do prezentów dawanych naszemu Dziecku. Tak jak dbamy, żeby to co sami dajemy Orze było zdrowe, rozwijające, estetyczne i bezpieczne, tak chcielibyśmy żeby czynili to inni. Problem pojawia się w momencie, kiedy te określenia dla każdego znaczą co innego.

Uważam jednak, że jako rodzice mamy prawo oczekiwać od rodziny i przyjaciół szacunku, dla naszych rodzicielskich decyzji.

Ale wracając do meritum.
Oto krótki poradnik jak wybrać dar idealny.

Zakładam, że prezent ma nieść ze sobą radość. Dobrze jeśli w pakiecie jest też pożytek.

Pomijam kategorię "grzebień dla łysego" (choć uwierzcie mi, że zdarzają się i takie prezenty nad którymi człowiek serio się zastanawia, czy darczyńca: a) upadł na głowę, b) bardzo obdarowywanego nie lubi, czy c) sugeruje zakup peruki).

Najczęściej chyba spotykanym typem prezentów są opcje "masowego rażenia" z mamonią kopertą w pierwszej kolejności. Skłamałabym mówiąc, że nigdy po taki nie sięgnęłam.

Co w nich fajnego?
Jeśli kompletnie nie znamy obdarowywanego, lub (znam takie przypadki - zdrówka Brat!) mimo znajomości od poczęcia - KOMPLETNIE nie mamy pojęcia co chciałby dostać - to jest to wytrych, pozwalający uniknąć wypadku, gdy prezent staje się "przechodnim", albo zalega kurząc się na półce, ew. zostaje sprytnie ukryty w... koszu.
Środki finansowe zawsze można przeznaczyć na coś miłego. I pewnie zawsze przyda się w domu kolejna para ciepłych skarpet.
Choć, z drugiej strony takie podejście doprowadziło u nas do sytuacji, gdzie będąc parą niskoprocentową, z mocniejszych trunków uznającą miód i wino - dysponowaliśmy półką pełną wódek różnych gatunków.

Minusem takiego wyboru jest brak tego szczególnego wzruszenia, że obdarowujący poświęcił myśl, czas i trud, żeby wybrać coś, co sprawi nam przyjemność, radosnej niespodzianki.

Drugą grupą, popularną wśród tych, co obdarowują dzieci są słodycze. Niektórzy uważają, że z nimi nie sposób nie trafić.

No cóż, pozwolimy sobie być innego zdania.
Po pierwsze i najważniejsze - po co i dlaczego dawać komuś coś, co szkodzi jego zdrowiu? Naprawdę takie fajne są dziurawe zęby, bolący brzuszek, niska odporność i problemy z koncentracją?
Każdemu, kto zacznie bredzić, że od słodyczy jeszcze nikt nie umarł polecam statystyki dotyczące cukrzycy, otyłości, wieńcówki itp.
Tym, co zaczną  śpiewkę o "smaku dzieciństwa" i konieczności poznania słodkiego - polecam jabłko, albo domowe ciasto.
Serio, ludzie!
Chcecie sprawić dziecku radość z szamania - proszę bardzo:
  • ususzcie w suszarce do grzybów, albo kupcie gotowe (byle nie siarkowane i bez cukru): ananasa, kiwi, mango, jabłka, gruszki, śliwki, banany - landrynki się chowają!
  • skomponujcie ładny i kolorowy kosz owoców
  • sprezentujcie mieszankę owoców i bakalii
  • upieczcie sami (lub kupcie) ciastka bez cukru, słodzone daktylami lub bananem
  • w ostateczności kupcie DOBRĄ, gorzką czekoladę
 Zaręczam, że dzieci (a moje na pewno) będą zadowolone.
Da się? Się da!
Dodam jeszcze tylko, że nie każdy lubi to samo. My na przykład nie lubimy galaretek, a ja połączenie czekolady z miętą uważam za herezję.

Kolejną kategorią będą książki.
Nie jestem aż taką literacką ekstremistką, żeby twierdzić że to prezent idealny dla każdego.
Są (choć trudno mi w to uwierzyć) ludzie, którzy nie czytają i... nie będą. Uszczęśliwianie ich na siłę nie ma sensu, a może jeszcze obrazić.

Nie mniej są jednostki trwale spaczone, co których zalicza się obok mnie i Przemka również Aurora - które szeleszczące, pachnące świeżą farbą drukarską, albo i antykwarycznym kurzem podarki cenią sobie wyżej od drogich kamieni :D
Oczywiście książka książce nierówna. Gdyby ktoś podarował mi Poradnik "Megaopiekunki" to zapewne szlak by mnie trafił. Nie mniej na rynku jest taki wybór cudowności, że NAPRAWDĘ  dla każdego miłośnika słowa drukowanego (albo elektronicznego, czemu nie) można coś znaleźć.

Dla naszej Córki książki są prezentem preferowanym i ukochanym. To właśnie nimi "bawi się" najdłużej, w przeciwieństwie do zalegających w kącie pluszaków.

Zwierzęta
Tej kategorii w ogóle nie rozważamy. Zwierzę TO NIE JEST PREZENT. I, uważam, być nie powinien. Tyle w temacie.

Ubrania
Moim skromnym zdaniem trudno o prezent wyższego ryzyka. Nawet znając dobrze styl i rozmiarówkę obdarowywanego łatwo o wpadkę. W przypadku dzieci dochodzi też możliwość, że - hmmmm... Nie wzbudzimy oczekiwanego entuzjazmu ;) Choć moje lubiące przebieranki Dziewczę i nowej kiecuszce nie powie nie ;) (prędzej ja, jak będzie różowa i/albo sztuczna :D :D :D)

Podobnie kłopotliwa kwestia, przynajmniej dla mnie, to zabawki. Mnóstwo tego wszędzie i w tym właśnie tkwi problem. Są zabawki wartościowe, zabawki nieszkodliwe i morderczy szajs. A różnice niekiedy łatwo przekroczyć, zwłaszcza że każdy ma własne poglądy co do tego, gdzie ona przebiega. Druga sprawa, że nasze dzieci zasypywane po czubek głowy wszystkim co "gra i buczy" coraz bardziej tracą na wyobraźni, inwencji, odpowiedzialności za to, co "moje".

M.in. z tego powodu uważamy listy prezentowe za naprawdę dobry pomysł. Wychodzę z założenia, że najlepiej znamy siebie (i swoje dziecko) i najlepiej wiemy, czego nam do szczęścia potrzeba. Więc czemu by nie przygotować małej ściągawki. Lepsze chyba to, niż coś co wyląduje później na jakiejś odmianie tablicy.pl ;)
Inna sprawa, że mam wrażenie iż część rodziny czuje się chyba istnieniem naszej listy urażona. Pojęcia nie mam czemu.

Od wujka Słodowego, czyli prezenty DIY
Ha!
Są niewątpliwie nośnikami większego ładunku emocjonalnego. Wiecie, ktoś się starał, ścibolił, kleił czy pichcił, gwoździe wbijał, a wszystko dla mojej radości.
Z drugiej strony nie każdego ucieszy kolejna haftowana pocztówka, albo dziergany otulacz na termofor, nijak nie pasujący do wystroju mieszkania.

Niemniej osobiście jestem ogromną fanką własnoręcznie szykowanych prezentów, jak również ich dostarczycielką. Nawet, jeśli nie znamy upodobań estetycznych darobiorcy, zawsze można coś pysznego upichcić :D

Dodatkowo, ku mojej niezmiernej radości Dziecię moje podziela moją w tej kwestii opinię. Jednymi z Jej najukochańszych podarków są zrobione przeze mnie prosię oraz teatrzyk kukiełkowo-łyżkowy. Lubi także szyte przeze mnie torebki.

A prezenty kulinarne na  Boże Narodzenie szykowałyśmy wspólnie, zaś na Wielkanoc moja (słuchająca ściem o Mikołaju, więc nie czująca sprawstwa w dostarczaniu radości ;D ) Córka sama wpadła na pomysł obdarowania swojej koleżanki. A na Dzień Matki przygotowywałyśmy razem kwiatki doniczkowo-kubeczkowe dla znajomych mam. I mam wrażenie, że obdarowywanie cieszy Orę tak samo, jak bycie obdarowywaną.

Jest jeszcze jeden, mało popularny rodzaj prezentów. To kategoria "Talon na balon".
To mogą być bilety do kina, karnet na ciekawe zajęcia, albo... zaproszenie na wspólny piknik. Albo do zmontowanego  na prędce teatrzyku kukiełkowego. Na warsztaty kulinarne z Ciocią-Mistrzynią-Patelni. Bileciki na "przejażdżkę na barana", "bujanie na kolanie", "huśtanie w kocu", "turlanie po trawie".

Bo prezenty, które naprawdę kocha moja Córka, i które pamięta najdłużej to te, które łączą się z poświęconym Jej czasem i uwagą, wspólną zabawą, spotkaniem. To one są nie do przecenienia.

Ora jest istotą  niezmiernie uczuciową (dzieci w ogóle to stworzenia emocjonalne) i dar bycia z kimś, wspólnie przeżywanej radości jest tym, co dla Niej najcenniejsze.

Na koniec jeszcze napiszę, że ta notka jest natchniona. Natchnęły mnie do niej: słoik lipowego miodu i zbiór ukraińskich legend, cudna, ażurowa chusteczka wełniano-jedwabna, w przepięknych fioletach, ognisko nad Świdwiem,  kolaż ze zdjęć, drewniany wózek dla lal, memorka z ludowymi motywami, zbiór dzikiego szczypioru, wylewanie wody z basenu na działce, byczenie pod namiotem z chusty animacyjnej, talon na żółwie, bukiecik konwalii, Bromba i inni, słoiczek buraczków z curry, kwiatki, chmury i krzaczory, półka pełna cudownych książek i książeczek oraz czas i zaangażowanie, jakie w zabawę z Orką poświęcają Jej Chrzestni.



Pin It Now!

5 komentarzy:

  1. Świetny wpis! Nic dodać nic ująć! Podpisuję się po tymi słowami jak mogę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I konkluzja nasuwa się sama - co zrobić, by dar miał szanśe byc trafionym? Ruszyć głową! :D A potem całą resztą ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się nie podpiszę a listę prezentów uważam za nietakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ogół nie publikuję anonimów, ale tu zrobiłam wyjątek, bom ciekawa. Czemu? Co w tym nietaktownego?

      Usuń
  4. Chyba clue jest dostosowanie prezentu do osoby. Pamiętam, że miałam okres gdy w domu sie nie przelewało i zamiast tabliczki czekolady wolałam dostać kopertę czy bon na zakupy i kupić sobie cos o czym marzę... teraz wolę dostawać coś typowo 'dla mnie', bo jak każda mama kupuje zawsze dla dzieci, a dla siebie nie mam czasu i każda książka, apaszka czy krem mnie ucieszy...
    A dla dzieci. Ze słodyczami w pełni się zgadzam, no może prawie w pełni, bo gorzkiej czekolady nikt u nas nie zje, ale mierzwi mnie bardzo wciskanie dzieciom słodyczy na każdym kroku. W każdym prezencie czekoladka czy gumy. Nie zabraniam im jeść słodyczy, ale jak nawet w paczce pod choinką mają gumy to warczę... bo okres świąteczny jest najgorszy, każdy nas odwiedzający przynosi mikołajka czy zajączka z czekolady. no ile można tego zjeść????
    Ja jestem z opcji prezentów utylizowalnych... bo zabawkami też czuję się zasypana... uwielbiam np. bańki, balony, kolorowanki, wycinanki itp. coś fajnego, co ucieszy, zabawi na jakiś czas i zniknie :-)
    A apropos książek, moje dzieci się ucieszą... ale od lat mam misję wciągnięcia w czytanie dzieci szwagrów i kupa... książki ode mnie leżą i się kurzą, a ja mam doła, że staram się, wyszukuję, a trafić nie mogę :-( Teraz mój syn pożycza książki od starszego kuzyna i może niechcący pokaże mu, że czytanie jest fajne. :-)

    OdpowiedzUsuń