Po prostu uważam, że każde dobro, które wyrządzamy innym, przynosi i nam jakąś korzyść. I nie chodzi mi o rzeczy na tak wysokim poziomie abstrakcji jak karma i przepływy kosmicznej energii.
Każdy dobry uczynek przynosi nam - czy to przyjemność, czy poczucie znaczenia i wpływu, czy w końcu potwierdzenie swojego obrazu jako dobrego człowieka w oczach własnych i cudzych. I nie ma w tym nic złego - wręcz odwrotnie - to cudowne!
Z drugiej strony i analogicznie - każde zrobione innym świństwo odbija się w ten czy inny sposób karmiczną czkawką.
(Podobne opinie w tym temacie znajdziecie tak w buddyzmie jak w chrześcijaństwie Nowego Testamentu).
Czemu o tym piszę? Bo chciałam trochę o wdzięczności. A jakoś tak (mam wrażenie) się u nas utarło, że jak mówimy "wdzięczność", to główny myślowy wektor obiera przede wszystkim zwrot na "komu"?
Takie zaś pojmowanie wdzięczności kojarzy mi się z rodzajem długu, koniecznością (przymusem) podziękowań na ozdobnym blankiecie i czymś raczej obciążającym niż miłym.
Zaś dla mnie wdzięczność - spontaniczna, nie zawsze ukierunkowana, lub właśnie zmierzająca we wszystkie strony na raz - jest uczuciem niezwykle radosnym, lekkim - po prostu wspaniałym.
I naprawdę - nawet, kiedy trudno powiedzieć, czy tą wdzięczność winnam sobie, ludziom wokół mnie czy losowi, który pozwolił mi ich spotkać - jest to stan bezcenny i myślę że warto szukać sobie do niego powodów i okazji.
Możesz to duchowo-psychologiczne ćwiczenie nazwać jak zechcesz: "liczenie błogosławieństw", "słoik szczęścia", "kropla miodu", "praktykowanie wdzięczności". Możesz to, co sprawia że Twoje życie - choć na moment - staje się piękne i dobre zapisać, namalować, wykrzyczeć albo tylko sobie wyobrazić. Ale w tym czasie podsumowań, na granicy, gdzie stare przechodzi w nowe, kiedy dzień pokonuje noc - zachęcam i namawiam, żebyś spróbował znaleźć w sobie powody do wdzięczności - sobie, ludziom, Bogu, przypadkowi - bez znaczenia.
Ja tych powodów mam niezmiernie wiele. Wszystkich wymienić nie zdołam. Są ogromne, jak góra i maleńkie jak ziarnko piasku. Są w mojej przeszłości i teraźniejszości, a niektóre nawet w czasie przed moim narodzeniem, tuż obok i po drugiej stronie globu.
Dwa najważniejsze właśnie pochrapują obok mnie.
Mam taki plan, żeby z (względną) regularnością zapisywać to, co napełnia śpiewem moje serce i uskrzydla moje stopy.
Dziś tylko dwie z rzeczy wielu i - jak napisałam - jedna góra i jedno ziarnko.
Góra to moja Wioska przez wielkie W. Powstała wbrew moim obawom i wątpliwościom. Ciągle powodująca moje zadziwienie i bezbrzeżną radość. Dziesięć rodzin tworzących Miejsce. Kilkadziesiąt osób, o odmiennych często poglądach, temperamentach i wizjach, ale połączonych wspólnym celem i zmienną, żywą i z dnia na dzień gęstszą siecią relacji. Odważnych, twórczych i nie bojących się zmian (a w każdym razie gotowych na nie).
Ziarnko to zapach żywicy i piernika w moim domu. Taki drobiazg, a taaaaaaka radość.
Poświątecznie (jak zawsze spóźniona) i noworocznie życzę Wam wszystkim wielu powodów do wdzięczności. Nie ważne komu.
Kielich przeobfity, szklanka bardziej niż w połowie pełna :) |