Po prostu są takie dni, po których człowiek ma chęć tylko zwinąć się w kłębek (nierozplątywalny bez użycia łomu), naciągnąć koc (azbestowy) na głowę i walnąć się do łóżka (z kulką ołowiu w środku czaszki.
Dobranoc
Pin It Now!
czwartek, 17 września 2015
wtorek, 15 września 2015
Ekologiczne pasty do zębów - przegląd bardzo subiektywny i (niestety) niesponsorowany
Niespodzianka!
Nigdy nie robiłam testów porównawczych kosmetyków. Z reguły jak już znajdę markę, która mi odpowiada to się jej trzymam. Jestem też dość składowo wybredna że się tak wyrażę, więc pula marek do porównywania byłaby raczej ograniczona.
Jednak jest kilka takich specyfików, w testowaniu których mam pewne doświadczenie. Co więcej, wśród których znalezienie produktu, który by mnie usatysfakcjonował kosztowało mnie nieco wysiłku. W związku z czym postanowiłam podzielić się swoimi wrażeniami.
(Od razu zaznaczam, że - niestety - nikt mi za tę notkę nie płaci - piszę ją na potrzeby osób poszukujących czegoś zdrowego i skutecznego do paszczy ;) )
Niestety od kilku lat alergicznie reaguję na kontakt z pastami popularnych marek. Kierowana uczuleniem i rosnącą gwałtownie po dochowaniu się Progenitury świadomością wszechobecności chemicznego paskudztwa, zapragnęłam przerzucić się na zdrowszy (z naciskiem na niezawieranie fluoru, o którego szkodliwości i nieskuteczności nie będę tu pisać bo z łatwością sobie to wygooglacie) środek do czyszczenia uzębienia.
Zdaję sobie sprawę, że jest kilka rozwiązań super-ultra naturalnych (soda, woda utleniona, sól, i podobne) , jednak nie do końca mam do nich zaufanie i cierpliwość. Ze specyfików DIY testowałam jedynie NIERAFINOWANY OLEJ KOKOSOWY. Stosuje się go jak zwykłą pastę. Wrażenia organoleptyczne po pierwszym szoku są całkiem znośne. Faktycznie działa i ma właściwości przeciwpróchnicze. U Ory stosowałam go dość długo z dobrymi rezultatami. Jeżeli komuś brakuje efektu odświeżenia oddechu - można dodać nieco esencji miętowej. Dla mnie wadą tego rozwiązanie jest brak poczucia "doczyszczenia" zębów. Nie do końca potrafię to zwerbalizować, ale chyba domyślicie się o co mi chodzi.
Z past gotowych miałam okazję przetestować trzy marki zanim trafiłam na TĘ, która jest dla mnie niemal idealna i przy której na razie zostanę.
Na początek poszła Lavera. Firma, którą bardzo sobie cenię za fantastyczne składy i skuteczność produktów. Orka ma teraz zęby myte pastą z wyciągiem z malin Lavery, ja przepadam za szamponem różanym tej marki.
PASTA DO ZĘBÓW BEZ FLUORU LAVERY
Składniki: wodny wyciąg z echinacei, sorbitol, krzem mineralny, kreda, ksylit, sól morska, ksantan, substancja myjąca z kokosa, nalewka z mirry, ekstrakt z krwawnika*, ekstrakt z propolisu*, ekstrakt z arniki*, naturalny aromat
*składniki pochodzące z upraw ekologicznych
ph 7,0-7,5
cena: 10,90
pojemność 75ml
Skład jak widać byłby bardzo przyjemny, gdyby nie sorbitol i ksantan. Dobrze myje zęby, dba o dziąsła, smak ma - dla mnie - dość łagodny. Konsystencja bardzo lekka, delikatna. Kilka świetnie wpływających na dziąsła składników. Atutem, może nie kluczowym, ale na który zwracam uwagę, zwłaszcza jeśli chodzi o eko-produkty, jest brak zbędnych kartoników i innych nadmiarowych śmieci. Niestety - znowu brak mi było efektu "doszorowania".
Szukałam więc dalej. I tak trafiłam na URTEKRAM PASTĘ DO ZĘBÓW ALOESOWĄ
Składniki: kreda, woda, gliceryna roślinna*, aloes*, karagen, organiczny ekstrakt olejku z mandarynek*, mirra
cena: 19,90
pojemność: 75ml
W składzie znów ksantan i - dużo bardziej zniechęcający - karagen.. Lekka, "łatworozprowadzalna" konsystencja. Po za tym wrażenia bardzo podobne do poprzedniczki - skuteczna, delikatna, baz zbędnych opakowań. Niewielki efekt wybielający. Niestety znów brak dotykowego efektu doczyszczenia. Dodatkowo czułam się jakbym myła zęby pastą dla dzieci - smak jest jak dla mnie stanowczo aż nazbyt subtelny - efektu doczyszczenia i odświeżenia oddechu bardzo mi brakowało.
Eksperymentując dalej sięgnęłam po WELEDĘ PASTĘ DO ZĘBÓW Z NAGIETKIEM (właściwie kupiłam ją przez pomyłkę, kiedy przez chwilę Ora używała Weledy dla dzieci).
Skład: woda, węglanu wapnia, gliceryna, tlenek glinu, alkohol, wyciąg z nagietka (Calendula) wyciąg z mirry, olejek koprowy, guma ksantanowa, sól amonowa kwasu lukrecjowego.
cena: 18.99
pojemność: 75ml
Pasta kompletnie inna od poprzednich. Z podejrzanych substancji w składzie ksantan i tlenek glinu (alkohol mi nie przeszkadza ;) ). Konsystencja szalenie gęsta, to pasta która w ogóle się nie pieni i trzeba popracować, żeby dobrze ją rozprowadzić. Działa fantastycznie i dobrze doczyszcza zęby. Nie ma posmaku miętowego, mimo to doskonale odświeża jamę ustną olejkiem z kopru włoskiego. Mnie ta zamiana zupełnie nie przeszkadzała, a efekt odświeżenia bardzo odpowiadał, niestety dla osób nie przepadających za anyżkowymi aromatami ta moc może być trudna do zniesienia. No i to pudełko ;)
To była najlepsza z dotychczasowych opcji, jednak smolista konsystencja nie całkiem spełniała moje oczekiwania. Szperałam więc i w końcu trafiłam na coś, co niemal zupełnie mi odpowiada.
CMD NATURKOSMETIK PASTA DO ZĘBÓW Z OLEJKIEM DRZEWA HERBACIANEGO
Skład: Woda, krzemionki, kreda, ksylitol (utrzymujący wilgotność), sól morska, olejek z drzewa herbacianego *, guma ksantanowa, kokosowe kwasy tłuszczowe glutaminianu, CO2 wyciąg arniki w oleju słonecznikowym, olej z kopru *, olej myrty, mięta, chlorofil (kolor zielony liści), witamina E (GMO wolna), sorbinian potasu (* surowce z kontrolowanych upraw ekologicznych)
cena: 17,69
pojemność: 75ml
Jeśli chodzi o działanie - pasta - dla mnie - absolutnie genialna. Doczyszczająca stanowczo, acz delikatnie, dająca świeżość w buzi gładkość zęba pod językiem. Delikatnie wybielająca. Smak dla niektórych może być średni (połączenie olejku herbacianego i soli), ale dla mnie jest całkiem w porządku. Konsystencja w sam raz - nie za gęsta i nie za rzadka. Brak pudełka :D Dużo przyjemnych składników roślinnych o dobroczynnym dla paszczy i zębów działaniu.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten nieszczęsny sorbinian :/
Poszukiwania trwają. Jeśli traficie na jakąś rewelację w temacie - dajcie znać! Pin It Now!
Nigdy nie robiłam testów porównawczych kosmetyków. Z reguły jak już znajdę markę, która mi odpowiada to się jej trzymam. Jestem też dość składowo wybredna że się tak wyrażę, więc pula marek do porównywania byłaby raczej ograniczona.
Jednak jest kilka takich specyfików, w testowaniu których mam pewne doświadczenie. Co więcej, wśród których znalezienie produktu, który by mnie usatysfakcjonował kosztowało mnie nieco wysiłku. W związku z czym postanowiłam podzielić się swoimi wrażeniami.
(Od razu zaznaczam, że - niestety - nikt mi za tę notkę nie płaci - piszę ją na potrzeby osób poszukujących czegoś zdrowego i skutecznego do paszczy ;) )
Niestety od kilku lat alergicznie reaguję na kontakt z pastami popularnych marek. Kierowana uczuleniem i rosnącą gwałtownie po dochowaniu się Progenitury świadomością wszechobecności chemicznego paskudztwa, zapragnęłam przerzucić się na zdrowszy (z naciskiem na niezawieranie fluoru, o którego szkodliwości i nieskuteczności nie będę tu pisać bo z łatwością sobie to wygooglacie) środek do czyszczenia uzębienia.
Zdaję sobie sprawę, że jest kilka rozwiązań super-ultra naturalnych (soda, woda utleniona, sól, i podobne) , jednak nie do końca mam do nich zaufanie i cierpliwość. Ze specyfików DIY testowałam jedynie NIERAFINOWANY OLEJ KOKOSOWY. Stosuje się go jak zwykłą pastę. Wrażenia organoleptyczne po pierwszym szoku są całkiem znośne. Faktycznie działa i ma właściwości przeciwpróchnicze. U Ory stosowałam go dość długo z dobrymi rezultatami. Jeżeli komuś brakuje efektu odświeżenia oddechu - można dodać nieco esencji miętowej. Dla mnie wadą tego rozwiązanie jest brak poczucia "doczyszczenia" zębów. Nie do końca potrafię to zwerbalizować, ale chyba domyślicie się o co mi chodzi.
Z past gotowych miałam okazję przetestować trzy marki zanim trafiłam na TĘ, która jest dla mnie niemal idealna i przy której na razie zostanę.
Na początek poszła Lavera. Firma, którą bardzo sobie cenię za fantastyczne składy i skuteczność produktów. Orka ma teraz zęby myte pastą z wyciągiem z malin Lavery, ja przepadam za szamponem różanym tej marki.
PASTA DO ZĘBÓW BEZ FLUORU LAVERY
Składniki: wodny wyciąg z echinacei, sorbitol, krzem mineralny, kreda, ksylit, sól morska, ksantan, substancja myjąca z kokosa, nalewka z mirry, ekstrakt z krwawnika*, ekstrakt z propolisu*, ekstrakt z arniki*, naturalny aromat
*składniki pochodzące z upraw ekologicznych
ph 7,0-7,5
cena: 10,90
pojemność 75ml
Skład jak widać byłby bardzo przyjemny, gdyby nie sorbitol i ksantan. Dobrze myje zęby, dba o dziąsła, smak ma - dla mnie - dość łagodny. Konsystencja bardzo lekka, delikatna. Kilka świetnie wpływających na dziąsła składników. Atutem, może nie kluczowym, ale na który zwracam uwagę, zwłaszcza jeśli chodzi o eko-produkty, jest brak zbędnych kartoników i innych nadmiarowych śmieci. Niestety - znowu brak mi było efektu "doszorowania".
Szukałam więc dalej. I tak trafiłam na URTEKRAM PASTĘ DO ZĘBÓW ALOESOWĄ
Składniki: kreda, woda, gliceryna roślinna*, aloes*, karagen, organiczny ekstrakt olejku z mandarynek*, mirra
cena: 19,90
pojemność: 75ml
W składzie znów ksantan i - dużo bardziej zniechęcający - karagen.. Lekka, "łatworozprowadzalna" konsystencja. Po za tym wrażenia bardzo podobne do poprzedniczki - skuteczna, delikatna, baz zbędnych opakowań. Niewielki efekt wybielający. Niestety znów brak dotykowego efektu doczyszczenia. Dodatkowo czułam się jakbym myła zęby pastą dla dzieci - smak jest jak dla mnie stanowczo aż nazbyt subtelny - efektu doczyszczenia i odświeżenia oddechu bardzo mi brakowało.
Eksperymentując dalej sięgnęłam po WELEDĘ PASTĘ DO ZĘBÓW Z NAGIETKIEM (właściwie kupiłam ją przez pomyłkę, kiedy przez chwilę Ora używała Weledy dla dzieci).
Skład: woda, węglanu wapnia, gliceryna, tlenek glinu, alkohol, wyciąg z nagietka (Calendula) wyciąg z mirry, olejek koprowy, guma ksantanowa, sól amonowa kwasu lukrecjowego.
cena: 18.99
pojemność: 75ml
Pasta kompletnie inna od poprzednich. Z podejrzanych substancji w składzie ksantan i tlenek glinu (alkohol mi nie przeszkadza ;) ). Konsystencja szalenie gęsta, to pasta która w ogóle się nie pieni i trzeba popracować, żeby dobrze ją rozprowadzić. Działa fantastycznie i dobrze doczyszcza zęby. Nie ma posmaku miętowego, mimo to doskonale odświeża jamę ustną olejkiem z kopru włoskiego. Mnie ta zamiana zupełnie nie przeszkadzała, a efekt odświeżenia bardzo odpowiadał, niestety dla osób nie przepadających za anyżkowymi aromatami ta moc może być trudna do zniesienia. No i to pudełko ;)
To była najlepsza z dotychczasowych opcji, jednak smolista konsystencja nie całkiem spełniała moje oczekiwania. Szperałam więc i w końcu trafiłam na coś, co niemal zupełnie mi odpowiada.
CMD NATURKOSMETIK PASTA DO ZĘBÓW Z OLEJKIEM DRZEWA HERBACIANEGO
Skład: Woda, krzemionki, kreda, ksylitol (utrzymujący wilgotność), sól morska, olejek z drzewa herbacianego *, guma ksantanowa, kokosowe kwasy tłuszczowe glutaminianu, CO2 wyciąg arniki w oleju słonecznikowym, olej z kopru *, olej myrty, mięta, chlorofil (kolor zielony liści), witamina E (GMO wolna), sorbinian potasu (* surowce z kontrolowanych upraw ekologicznych)
cena: 17,69
pojemność: 75ml
Jeśli chodzi o działanie - pasta - dla mnie - absolutnie genialna. Doczyszczająca stanowczo, acz delikatnie, dająca świeżość w buzi gładkość zęba pod językiem. Delikatnie wybielająca. Smak dla niektórych może być średni (połączenie olejku herbacianego i soli), ale dla mnie jest całkiem w porządku. Konsystencja w sam raz - nie za gęsta i nie za rzadka. Brak pudełka :D Dużo przyjemnych składników roślinnych o dobroczynnym dla paszczy i zębów działaniu.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten nieszczęsny sorbinian :/
Poszukiwania trwają. Jeśli traficie na jakąś rewelację w temacie - dajcie znać! Pin It Now!
piątek, 11 września 2015
Migawka bezglutenowa
Od czasu do czasu będę tu wrzucać mikromigawki z Miejsca - dziś pierwsza. O diecie, świadomości zdrowego żywienia i nauce przez obserwację i naśladownictwo.
Dziewczyny robią zupę z kluskami z piasku, patyków i listków.
- Ale jeszcze musimy zrobić bezglutenowe dla Piotrusia*!
kurtyna.
*Imiona dzieciaków są fikcyjne. Pin It Now!
Dziewczyny robią zupę z kluskami z piasku, patyków i listków.
- Ale jeszcze musimy zrobić bezglutenowe dla Piotrusia*!
kurtyna.
*Imiona dzieciaków są fikcyjne. Pin It Now!
czwartek, 3 września 2015
Początek Roku Szkolnego, który się nie odbył
Od kilku dni na
wszystkich możliwych forach, grupach i w mediach wszelkiej maści na
tapecie jest jeden temat we wszelkich możliwych odsłonach. Początek
roku szkolnego (opcjonalnie przedszkolnego). Łzy lęku, dumy,
wzruszenia bądź szalonej radości ronione przez rodziców. Rozmaite
nastawienia i reakcje dzieci. Kalejdoskop emocji od euforii przez
rozczarowanie do rozpaczy i wściekłości. Ceny wyprawek, zajęć
dodatkowych, kolejki po obiady, tłok w świetlicy, logistyczne
koncepcje czaso-osobowo-przestrzenne związane z odbiorem i dowozem
progenitury, pozyskaniem podręczników i korepetytorów.
I podobnie jak
wtedy, kiedy z Orką w chuście mijaliśmy z Przemkiem w sklepach
regały, zawalone chemią dziecięcą, kaszkami, słoiczkami, puchami
sztucznego mleka, flaszkami, smokami i innym, całkiem nam zbędnym
ustrojstwem – odczuwam niewyobrażalną radość, wdzięczność i
wręcz ulgę że te kwestie tak całkiem i zupełnie mnie nie
dotyczą.
Nasza córka i
jedenaścioro jej kolegów i koleżanek nie obchodziło pierwszego
września początku roku przedszkolnego. Jednym z powodów jest to,
że nie chodzą do przedszkola. Drugim – fakt, że wspólne
spotkania we własnym Miejscu zabawy (i przy okazji nauki,
socjalizacji i innych takich) praktykują od czerwca.
Radość,
wdzięczność i satysfakcja jaką odczuwam z powodu powstania i
działania Miejsca Demokratycznego jest tak wielka, że nie mogłabym
sobie podarować podzielenia się nią z Wszechświatem (w związku z
którym spodziewam się szybkiej i wysokiej fali hejtu, bo takie są
prawa internetów, który jednakowoż – z góry uprzedzam –
spłynie po mnie jak po gęsi) :D
Opowiem Wam
historię. O idei. Oszukaniu własnej, najlepszej dla siebie drogi. O
odwadze podejmowania decyzji niepopularnych, walki o własne
przekonania, niepoddawaniu się presji otoczenia. O potrzebie
tworzenia wspólnoty, otoczenia się ludźmi którzy wyznają podobne
wartości. O bezkompromisowej miłości do swoich dzieci. O
pragnieniu zapewnienia im nieskrępowanej swobody rozwoju, chronienia ich kreatywności, wrażliwości i ciekawości świata.
Opowiem Wam też
o docieraniu się grupy, budowaniu porozumienia ponad rozbieżnościami
światopoglądowo-religijno-dietetycznymi, mediowaniu i komunikacji.
Nie opowiem Wam
jak się tworzy szkołę demokratyczną. Ani przedszkole. Ani grupę
unschoolingową, ani stowarzyszenie. Ale powiem Wam jak my to
zrobiliśmy.
Kiedy
zastanawialiśmy się nad drogą edukacyjną Ory mieliśmy nadzieję
że znajdziemy jedną, może dwie rodziny, które podejmą podobną
do naszej decyzję. Żeby nasza Córka miała kontakt z dziećmi
podobnie wychowanymi. Wolnymi od pewnych schematów i uprzedzeń,
dysponującymi czasem nie tylko po 16 i w łikendy.
Udało się nam
nadspodziewanie! Niektórzy z naszych znajomych równolegle
dojrzewali do podobnych wniosków, inni usłyszeli od nas o idei i
wzięli ją jak swoją. Potem dołączali kolejni. Założyliśmy grupę
na FB. Zebraliśmy grupę rodziców dzieci w podobnym wieku.
Dokładnie rok i siedem miesięcy temu zaczęliśmy regularne, cotygodniowe spotkania
grupy unschoolingowej „Smoczej załogi”…
Zaprzyjaźniliśmy
się my, zaprzyjaźniły się dzieciaki. Niezwykłym doświadczeniem
i przywilejem było obserwować i uczestniczyć w ich rozwoju.
Okazało się
jednak, że kiedy nasze Smoki osiągną wiek szkolny – część mam
będzie musiało wrócić do pracy. Inne po prostu potrzebowały
przestrzeni dla siebie, pozostawanie z dzieckiem w domu okazało się
bardziej obciążające psychicznie, niż mogłoby się zdawać.
Padały pomysły na przedszkole, pojawiły się żarty o szkole
demokratycznej. Początkowo zupełnie nie brałam pod uwagę
możliwości tworzenia takiej instytucji. Organizowanie, zarządzanie,
koordynowanie takim – wielkim – jak myślałam przedsięwzięciem
kompletnie nie leżało bodaj w dalekim pobliżu moich planów na
przyszłość. Nie chodziło o to, że się nie da. Raczej o to, by
jednak zrobił to ktoś inny. A jeśli nie zrobi, to trudno.
Potem były
(kolejne) warsztaty z Agnieszką Stein, w przerwie których
rozmawiałyśmy o różnych wariantach edukacyjnych. Opowiedziałam
jej trochę o naszych dylematach. Zdziwiła się mojej niechęci do
tworzenia SD. „Przecież właściwie już to robicie”.
I tak się jakoś
zaczęło. Niechęć do rozbijania grupy, komfort jaki daje nam to,
że dzieciaki obcują z innymi, wychowywanymi w podobnym duchu,
pewność, że nie spotkają się z przemocą, brakiem szacunku czy
empatii ze strony opiekunów, zadzierzgnięte więzi – to wszystko okazało się
argumentem wystarczającym do podjęcia wyzwania.
Zaczęliśmy
dyskutować o pomysłach na przedszkole-szkołę dla Smoków. O
logistyce. Szukać rozwiązań, kontaktów, lokalu. Okazało się (nie
pierwszy raz), że kiedy czegoś chcesz i weźmiesz się do działania
to wszechświat sam podsuwa sposoby i możliwości.
Miejsce
Demokratyczne miało ruszyć w maju. Ruszyło miesiąc później.
Ośmioro dzieci
(ale w planach kolejne, dwójka jeszcze „po tamtej stronie
brzucha”), kilkanaście rodzin, sześć mentorek (mam), duży dom z
ogrodem, mnóstwo pomysłów, inwencji i energii. Z tym
wystartowaliśmy.
Miesiąc trwało
dostosowanie i baaardzo podstawowe wyposażenie pomieszczeń.
I wyruszyliśmy w
tą wyprawę w nieznane, na tereny nieopisane na żadnej mapie –
jedynie w dziennikach innych podróżników.
Działamy już
trzy miesiące (z dwutygodniową przerwą urlopową). Mamy za sobą
pierwsze rozstania (zaplanowane z góry – Karol z rodzicami
wyprowadzili się do innego miasta) i pierwsze dołączenia „nowych”,
pierwsze konflikty i porozumienia, pierwsze kryzysy i znalezione drogi wyjścia.
Zaczynamy mieć świadomość swoich mocnych i słabych stron.
Nie da się
wszystkiego opisać w jednym poście, ale powolutku zaczynam projekt
„kronikarka” ;)
Na razie w dużym
uogólnieniu założenia logistyczne:
Miejsce nie ma
nazwy, a właściwie ma taką jaką kto sobie wymyśli. Dla Ory to
Wielki Niedźwiedź, dla Jagody Kokon, dla Tosi Duży Dom, a dla
Stasia Przedszkole (bo jako jeden z nielicznych był wcześniej w
takowym), dla mnie to Wyprawa. Ten stan dobrze oddaje charakter naszej
przestrzeni. W celach roboczych posługujemy się terminem Miejsce
Demokratyczne.
W praktyce jest
to społeczność dzieci, rodziców i ich przyjaciół. I miejsce, w
którym mogą się swobodnie spotykać i realizować swoje projekty.
W miejscu prowadzimy komunikację bez przemocy (NVC), pozostajemy w klimacie rodzicielstwa bliskości. Nie stosujemy i nie kopiujemy żadnego wzorca szkoły demokratycznej, nie mniej czerpiemy z wielu doświadczeń innych, podobnych inicjatyw.
Miejsce jest
otwarte od poniedziałku do piątku od 7.30 do 14. Działamy na
zasadzie grupy unschoolingowej. Nie zatrudniamy nikogo – to w
całości inicjatywa rodzinna. Codziennie są w Miejscu (co
najmniej) dwie mamy-ciocie-Mentorki. Sami gotujemy, pieczemy własny
chleb, w ogródku uprawiamy trochę warzyw, ziół, kwiatów, mamy (ekhm... mieliśmy) swoje poziomki, wielką czereśnię i dzikie chaszcze
niecierpków. Sami sprzątamy, pierzemy, robimy zakupy, sami
dostosowaliśmy pomieszczenia Miejsca, sami zrobiliśmy (i jeszcze
robimy) swoje meble.
Plan lekcji,
podręczniki, siedzenie w ławkach, dzwonki, zadania domowe,
dyrektywność, oceny, testy, sprawdziany, kary i nagrody,
nakłanianie do jedzenia, – tego nie wpuszczamy na pokład.
Jeden dzień w
tygodniu spędzamy w lesie (odstępstwo od tego zwyczaju przyjmujemy
jeżeli jest poniżej -10, powyżej 30 C, kiedy mamy prognozy
huraganu, gradobicia, trzęsienia ziemi względnie zagrożenie
pożarowo-lawinowe).
Mentorki
proponują dzieciakom różne tematy zajęć i aktywności, ale to od
nich zależy co, kiedy i jak realizują.
Śniadanie jest
podawane o 8.30, obiad jest gotowy o 13, ale dzieciaki jedzą wtedy,
kiedy są głodne. Między posiłkami zawsze jest dostęp do
przekąsek w postaci pestek, owoców i warzyw oraz woda. Menu jest
wegetariańskie. Często gotujemy wspólnie z dzieciakami.
Spotykamy się co
najmniej raz w miesiącu całą społecznością. Finansujemy się
samodzielnie (i nie są to specjalnie niewiarygodnie wielkie kwoty).
Adaptacja
przebiega tak, jak to czują mama i dziecko. I wygląda to
baaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo różnie w przypadku różnych dzieci.
O ile poranne
pożegnania wyglądają rozmaicie, o tyle opuszczanie Miejsca wygląda nieodmiennie podobnie:
„Maaaaaaaamo/Taaaaaato jeszcze chwiiiiilę!”.
Ora wstaje z
radością na hasło, że jedziemy do Miejsca, nawet kiedy jest
wcześnie rano (bo akurat jest mój dzień mentorski). I wiem, że u
innych dzieci jest podobnie.
Mentorki…
Mentorkami są (tak się złożyło) mamy. Obecnie to pięć niesamowitych babek. Takich, z którymi dziecko zostawiasz w ciemno, mając pewność że będzie zaopiekowane, bezpieczne, traktowane z szacunkiem i czułością. Babek, które ładują w Miejsce energię, której wyprodukowania nie powstydziłaby się średniej wielkości gwiazda (elektrownie przy tym to pikuś). Każda z nas jest inna, ale każda świadoma co, po co i dla kogo robi i na 100% zaangażowana.
Mentorkami są (tak się złożyło) mamy. Obecnie to pięć niesamowitych babek. Takich, z którymi dziecko zostawiasz w ciemno, mając pewność że będzie zaopiekowane, bezpieczne, traktowane z szacunkiem i czułością. Babek, które ładują w Miejsce energię, której wyprodukowania nie powstydziłaby się średniej wielkości gwiazda (elektrownie przy tym to pikuś). Każda z nas jest inna, ale każda świadoma co, po co i dla kogo robi i na 100% zaangażowana.
Dwójka naszych
dzieciaków w przyszłym roku wkracza w obowiązek przedszkolny
(zerówka). Rozmawiamy o tym. Mamy już namierzoną przyjazną
edukacji domowej placówkę systemową, do której będą oficjalnie
zapisane.
W tej chwili do Miejsca przychodzi jedenastka aktualnie-piratów-morskich i tyleż rodzin tworzy to szalone przedsięwzięcie.
Czy to wszystko
oznacza, że zrezygnowaliśmy z edukacji domowej? Nie :D W świetle
prawa szkoły demokratyczne, grupy unschoolingowe, i inne inicjatywy
alternatywne pozostają ED. A że w tym przypadku edukacja jest
realizowana poza domem? Zdradzę Wam sekret: w ED zawsze tak jest, a
kto tego nie wie – nie wie nic o edukacji domowej :D
Jeśli jesteście zainteresowani wieściami z Miejsca, chcecie o coś zapytać, albo po prostu życzyć nam szczęścia - nie krępujcie się pisać ;)
Trochę Miejsca zobaczycie w następnej notce na ten temat - na razie wspomnienia z aktywności Smoczej Załogi - z dedykacją dla wszystkich, którzy tworzyli ten projekt :)
Kto by pomyślał, że tak wygląda matematyka ;) - Marzec, warsztat matematyczny DnW |
Leśna wyprawa niebieskim szlakiem z pętli Głębokie. |
Tu (ku mojemu zaskoczeniu) spotkałyśmy pijawkę. |
Polana Harcerska |
Różanka. |
Budowa namiotu wiatru. |
Wrześniowy kasztanociąg. |
Zabawa w basen (dziewczyn pomysł własny). |
Kotek i piesek na Jasnych Błoniach |
Warsztat azjatycki DnW (jeszcze nie opisany). Wtedy poznaliśmy Karola, Dorotkę i Gosię. |
Autor:
Wiewi00ra
o
15:38
5 komentarzy:
klucze:
edukacja demokratyczna,
edukacja domowa,
Miejsce Demokratyczne,
Szczecin

Subskrybuj:
Posty (Atom)