czwartek, 3 września 2015

Początek Roku Szkolnego, który się nie odbył

Od kilku dni na wszystkich możliwych forach, grupach i w mediach wszelkiej maści na tapecie jest jeden temat we wszelkich możliwych odsłonach. Początek roku szkolnego (opcjonalnie przedszkolnego). Łzy lęku, dumy, wzruszenia bądź szalonej radości ronione przez rodziców. Rozmaite nastawienia i reakcje dzieci. Kalejdoskop emocji od euforii przez rozczarowanie do rozpaczy i wściekłości. Ceny wyprawek, zajęć dodatkowych, kolejki po obiady, tłok w świetlicy, logistyczne koncepcje czaso-osobowo-przestrzenne związane z odbiorem i dowozem progenitury, pozyskaniem podręczników i korepetytorów.
I podobnie jak wtedy, kiedy z Orką w chuście mijaliśmy z Przemkiem w sklepach regały, zawalone chemią dziecięcą, kaszkami, słoiczkami, puchami sztucznego mleka, flaszkami, smokami i innym, całkiem nam zbędnym ustrojstwem – odczuwam niewyobrażalną radość, wdzięczność i wręcz ulgę że te kwestie tak całkiem i zupełnie mnie nie dotyczą.

Nasza córka i jedenaścioro jej kolegów i koleżanek nie obchodziło pierwszego września początku roku przedszkolnego. Jednym z powodów jest to, że nie chodzą do przedszkola. Drugim – fakt, że wspólne spotkania we własnym Miejscu zabawy (i przy okazji nauki, socjalizacji i innych takich) praktykują od czerwca.
Radość, wdzięczność i satysfakcja jaką odczuwam z powodu powstania i działania Miejsca Demokratycznego jest tak wielka, że nie mogłabym sobie podarować podzielenia się nią z Wszechświatem (w związku z którym spodziewam się szybkiej i wysokiej fali hejtu, bo takie są prawa internetów, który jednakowoż – z góry uprzedzam – spłynie po mnie jak po gęsi) :D
Opowiem Wam historię. O idei. Oszukaniu własnej, najlepszej dla siebie drogi. O odwadze podejmowania decyzji niepopularnych, walki o własne przekonania, niepoddawaniu się presji otoczenia. O potrzebie tworzenia wspólnoty, otoczenia się ludźmi którzy wyznają podobne wartości. O bezkompromisowej miłości do swoich dzieci. O pragnieniu zapewnienia im nieskrępowanej swobody rozwoju, chronienia ich kreatywności, wrażliwości i ciekawości świata.
Opowiem Wam też o docieraniu się grupy, budowaniu porozumienia ponad rozbieżnościami światopoglądowo-religijno-dietetycznymi, mediowaniu i komunikacji.
Nie opowiem Wam jak się tworzy szkołę demokratyczną. Ani przedszkole. Ani grupę unschoolingową, ani stowarzyszenie. Ale powiem Wam jak my to zrobiliśmy.


Kiedy zastanawialiśmy się nad drogą edukacyjną Ory mieliśmy nadzieję że znajdziemy jedną, może dwie rodziny, które podejmą podobną do naszej decyzję. Żeby nasza Córka miała kontakt z dziećmi podobnie wychowanymi. Wolnymi od pewnych schematów i uprzedzeń, dysponującymi czasem nie tylko po 16 i w łikendy.
Udało się nam nadspodziewanie! Niektórzy z naszych znajomych równolegle dojrzewali do podobnych wniosków, inni usłyszeli od nas o idei i wzięli ją jak swoją. Potem dołączali kolejni. Założyliśmy grupę na FB. Zebraliśmy grupę rodziców dzieci w podobnym wieku.
Dokładnie rok i siedem miesięcy temu zaczęliśmy regularne, cotygodniowe spotkania grupy unschoolingowej „Smoczej załogi”…
Zaprzyjaźniliśmy się my, zaprzyjaźniły się dzieciaki. Niezwykłym doświadczeniem i przywilejem było obserwować i uczestniczyć w ich rozwoju.
Okazało się jednak, że kiedy nasze Smoki osiągną wiek szkolny – część mam będzie musiało wrócić do pracy. Inne po prostu potrzebowały przestrzeni dla siebie, pozostawanie z dzieckiem w domu okazało się bardziej obciążające psychicznie, niż mogłoby się zdawać. Padały pomysły na przedszkole, pojawiły się żarty o szkole demokratycznej. Początkowo zupełnie nie brałam pod uwagę możliwości tworzenia takiej instytucji. Organizowanie, zarządzanie, koordynowanie takim – wielkim – jak myślałam przedsięwzięciem kompletnie nie leżało bodaj w dalekim pobliżu moich planów na przyszłość. Nie chodziło o to, że się nie da. Raczej o to, by jednak zrobił to ktoś inny. A jeśli nie zrobi, to trudno.
Potem były (kolejne) warsztaty z Agnieszką Stein, w przerwie których rozmawiałyśmy o różnych wariantach edukacyjnych. Opowiedziałam jej trochę o naszych dylematach. Zdziwiła się mojej niechęci do tworzenia SD. „Przecież właściwie już to robicie”.


I tak się jakoś zaczęło. Niechęć do rozbijania grupy, komfort jaki daje nam to, że dzieciaki obcują z innymi, wychowywanymi w podobnym duchu, pewność, że nie spotkają się z przemocą, brakiem szacunku czy empatii ze strony opiekunów, zadzierzgnięte więzi – to wszystko okazało się argumentem wystarczającym do podjęcia wyzwania.
Zaczęliśmy dyskutować o pomysłach na przedszkole-szkołę dla Smoków. O logistyce. Szukać rozwiązań, kontaktów, lokalu. Okazało się (nie pierwszy raz), że kiedy czegoś chcesz i weźmiesz się do działania to wszechświat sam podsuwa sposoby i możliwości.
Miejsce Demokratyczne miało ruszyć w maju. Ruszyło miesiąc później.
Ośmioro dzieci (ale w planach kolejne, dwójka jeszcze „po tamtej stronie brzucha”), kilkanaście rodzin, sześć mentorek (mam), duży dom z ogrodem, mnóstwo pomysłów, inwencji i energii. Z tym wystartowaliśmy.
Miesiąc trwało dostosowanie i baaardzo podstawowe wyposażenie pomieszczeń.
I wyruszyliśmy w tą wyprawę w nieznane, na tereny nieopisane na żadnej mapie – jedynie w dziennikach innych podróżników.


Działamy już trzy miesiące (z dwutygodniową przerwą urlopową). Mamy za sobą pierwsze rozstania (zaplanowane z góry – Karol z rodzicami wyprowadzili się do innego miasta) i pierwsze dołączenia „nowych”, pierwsze konflikty i porozumienia, pierwsze kryzysy i znalezione drogi wyjścia. Zaczynamy mieć świadomość swoich mocnych i słabych stron.
Nie da się wszystkiego opisać w jednym poście, ale powolutku zaczynam projekt „kronikarka” ;)
Na razie w dużym uogólnieniu założenia logistyczne:
Miejsce nie ma nazwy, a właściwie ma taką jaką kto sobie wymyśli. Dla Ory to Wielki Niedźwiedź, dla Jagody Kokon, dla Tosi Duży Dom, a dla Stasia Przedszkole (bo jako jeden z nielicznych był wcześniej w takowym), dla mnie to Wyprawa. Ten stan dobrze oddaje charakter naszej przestrzeni. W celach roboczych posługujemy się terminem Miejsce Demokratyczne.
W praktyce jest to społeczność dzieci, rodziców i ich przyjaciół. I miejsce, w którym mogą się swobodnie spotykać i realizować swoje projekty.
W miejscu prowadzimy komunikację bez przemocy (NVC), pozostajemy w klimacie rodzicielstwa bliskości. Nie stosujemy i nie kopiujemy żadnego wzorca szkoły demokratycznej, nie mniej czerpiemy z wielu doświadczeń innych, podobnych inicjatyw.
Miejsce jest otwarte od poniedziałku do piątku od 7.30 do 14. Działamy na zasadzie grupy unschoolingowej. Nie zatrudniamy nikogo – to w całości inicjatywa rodzinna. Codziennie są w Miejscu (co najmniej) dwie mamy-ciocie-Mentorki. Sami gotujemy, pieczemy własny chleb, w ogródku uprawiamy trochę warzyw, ziół, kwiatów, mamy (ekhm... mieliśmy) swoje poziomki, wielką czereśnię i dzikie chaszcze niecierpków. Sami sprzątamy, pierzemy, robimy zakupy, sami dostosowaliśmy pomieszczenia Miejsca, sami zrobiliśmy (i jeszcze robimy) swoje meble.
Plan lekcji, podręczniki, siedzenie w ławkach, dzwonki, zadania domowe, dyrektywność, oceny, testy, sprawdziany, kary i nagrody, nakłanianie do jedzenia, – tego nie wpuszczamy na pokład.
Jeden dzień w tygodniu spędzamy w lesie (odstępstwo od tego zwyczaju przyjmujemy jeżeli jest poniżej -10, powyżej 30 C, kiedy mamy prognozy huraganu, gradobicia, trzęsienia ziemi względnie zagrożenie pożarowo-lawinowe).
Mentorki proponują dzieciakom różne tematy zajęć i aktywności, ale to od nich zależy co, kiedy i jak realizują.
Śniadanie jest podawane o 8.30, obiad jest gotowy o 13, ale dzieciaki jedzą wtedy, kiedy są głodne. Między posiłkami zawsze jest dostęp do przekąsek w postaci pestek, owoców i warzyw oraz woda. Menu jest wegetariańskie. Często gotujemy wspólnie z dzieciakami.
Spotykamy się co najmniej raz w miesiącu całą społecznością. Finansujemy się samodzielnie (i nie są to specjalnie niewiarygodnie wielkie kwoty).
Adaptacja przebiega tak, jak to czują mama i dziecko. I wygląda to baaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo różnie w przypadku różnych dzieci.
O ile poranne pożegnania wyglądają rozmaicie, o tyle opuszczanie Miejsca wygląda nieodmiennie podobnie: „Maaaaaaaamo/Taaaaaato jeszcze chwiiiiilę!”.
Ora wstaje z radością na hasło, że jedziemy do Miejsca, nawet kiedy jest wcześnie rano (bo akurat jest mój dzień mentorski). I wiem, że u innych dzieci jest podobnie.
Mentorki…
Mentorkami są (tak się złożyło) mamy. Obecnie to pięć niesamowitych babek. Takich, z którymi dziecko zostawiasz w ciemno, mając pewność że będzie zaopiekowane, bezpieczne, traktowane z szacunkiem i czułością. Babek, które ładują w Miejsce energię, której wyprodukowania nie powstydziłaby się średniej wielkości gwiazda (elektrownie przy tym to pikuś). Każda z nas jest inna, ale każda świadoma co, po co i dla kogo robi i na 100% zaangażowana.
Dwójka naszych dzieciaków w przyszłym roku wkracza w obowiązek przedszkolny (zerówka). Rozmawiamy o tym. Mamy już namierzoną przyjazną edukacji domowej placówkę systemową, do której będą oficjalnie zapisane.
W tej chwili do Miejsca przychodzi jedenastka aktualnie-piratów-morskich i tyleż rodzin tworzy to szalone przedsięwzięcie.

Czy to wszystko oznacza, że zrezygnowaliśmy z edukacji domowej? Nie :D W świetle prawa szkoły demokratyczne, grupy unschoolingowe, i inne inicjatywy alternatywne pozostają ED. A że w tym przypadku edukacja jest realizowana poza domem? Zdradzę Wam sekret: w ED zawsze tak jest, a kto tego nie wie – nie wie nic o edukacji domowej :D

Jeśli jesteście zainteresowani wieściami z Miejsca, chcecie o coś zapytać, albo po prostu życzyć nam szczęścia - nie krępujcie się pisać ;) 

Trochę Miejsca zobaczycie w następnej notce na ten temat - na razie wspomnienia z aktywności Smoczej Załogi - z dedykacją dla wszystkich, którzy tworzyli ten projekt :)

Pierwsze spotkanie, luty 2014r.
Tamtej zimy nie było śniegu, ale daliśmy radę. Nad Płonią.
Kto by pomyślał, że  tak wygląda matematyka ;) - Marzec, warsztat matematyczny DnW
Tworzenie wieloetapowego dzieła wiosennego. Niedługo zobaczycie jak wygląda na ścianie Miejsca.

 
Leśna wyprawa niebieskim szlakiem z pętli Głębokie.
Tu (ku mojemu zaskoczeniu) spotkałyśmy pijawkę.
Polana Harcerska

Różanka.
Budowa namiotu wiatru.
Wrześniowy kasztanociąg.
Zabawa w basen (dziewczyn pomysł własny).
Kotek i piesek na Jasnych Błoniach
Warsztat azjatycki DnW (jeszcze nie opisany). Wtedy poznaliśmy Karola, Dorotkę i Gosię.
Pin It Now!

5 komentarzy:

  1. Brzmi wspaniale, jak raj :) Szczerze gratuluję i życzę powodzenia! A czy wiecie coś o takiej grupie unschoolingowej w Krakowie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialna inicjatywa! Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzymy o takim miejscu dla naszej Lil 😃 gratuluje... Będziemy śledzić wasza podróż w nieznane
    ...

    OdpowiedzUsuń