Mnóstwo kobiet, które znam określa swoje relacje z własnymi matkami jako skomplikowane, nieoczywiste, trudne (nie dostrzegam tego w relacjach matek i synów). Nie mniej żadna z nich nie zaprzecza sile tych relacji i ogromnemu wpływowi, jakie mają one na wszystkie sfery życia.
Wiarygodną wydaje mi się teza że te "komplikacje" związane są z trudną relacją naszych mam z nimi samymi.
W jednej z książek Elżbiety Cherezińskiej przeczytałam ostatnio kwestię kobiety przepraszającej córkę, że kochała ją mniej niż jej ojca i brata. Bo ich kochała bardziej niż siebie, a córkę - tylko tak jak siebie.
I dlatego życzę Wam wszystkim, życzę Tobie - żebyś umiała kochać samą siebie. Bezwarunkowo i do szaleństwa. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, wszystkimi cudami i niedoskonałościami. Bezwstydnie i bezgranicznie. Żebyś dla siebie samej znalazła czułość, empatię i cierpliwość.
Życzę Ci tego dla Ciebie samej i dla Twoich córek (obecnych czy potencjalnych).
Dziś obchodzę swój czwarty dzień matki. A moja Mama - trzydziesty czwarty.
Nie sądzę, żeby wiedziała jak wiele się od niej nauczyłam. Wszystkiego nie wyliczę.
Ale kilka rzeczy dam radę :) Kilka takich, o których pewnie sama nie wie, że mi je ofiarowała.
Kilka rzeczy, ze które jestem wdzięczna mojej Mamie:
- Za wiedzę jak silna może, a czasami musi być kobieta. Za świadomość istnienia w sobie tej siły.
- Za umiejętność bronienia własnych poglądów, wyborów i decyzji, nawet wtedy kiedy inni, choćby najbliżsi ich nie rozumieją i nie akceptują.
- Za głęboką wiarę, że nie ma sytuacji bez wyjścia i katastrof z których nie można się otrząsnąć.
- Za odwagę próbowania nowych rzeczy, przełamywania konwenansów, wygłaszania niepopularnych (ale moich) opinii.
- Za zmysł organizacyjny i geny liderki.
- Za wiarę, że jak się bardzo chce, to można - może nie wszystko, ale bardzo, bardzo dużo.
- Za poczucie więzi rodzinnych.
- Za gorącą namiętność, jaka darzę książki (choć tą szczególną wdzięcznością musi się podzielić z Dziadkiem Stefanem).
- Za… fascynację Siuksami i klimatami indiańskimi w ogóle.
- Za pasję kulinarną, którą zaszczepiła mi na zasadzie „zakazanego owocu”.
- Za informację (nie popartą jakimkolwiek przykładem osobistym), że kobieta powinna „leżeć i pachnieć”.
- Za feminizm wdrukowany i zakodowany na poziomie organicznym.
- I ostatnie, choć wcale nie najmniej ważne: za żołądek koziej natury (mogący strawić niemal wszystko) oraz pancerną odporność, a także całkiem satysfakcjonujący poziom inteligencji (Ekhm... Ta skromność, wiecie...), które przypisuję karmieniu mnie piersią przez pierwszy rok życia.
Dzięki Madre :*
Pin It Now!
Piękne, wzruszające...
OdpowiedzUsuń