wtorek, 23 lipca 2013

O macaniu i pięknie twórczych dłoni

W rekonstrukcji historycznej uwiódł mnie... Przemek :D

A właśnie, że nie tylko! Pierwsze spotkanie miałam z nią dłuuuugo, zanim Go poznałam. Mierzyłam w Celtów, niestety moja ekipa sama do końca nie wiedziała czego chce, w końcu zdecydowała się na późne średniowiecze i Niemców, a to już zupełnie mnie nie kręciło, więc sobie poszłam. Potem długo, długo nic, a potem pojechałam na Jarmark :D

Augustiański. Nie pamiętam, czy już o tym pisałam (pewnie tak :D). I On tam był, i świeciły Mu się oczy... No dobra, ze szczegółami to będzie innym razem.

Co było dalej plus minus wiecie - i tak zostałam wikinką :D

 Prawdopodobnie nie zaangażowałabym się tak (w rekonstrukcję, nie w związek :D) gdyby w grę wchodził inny okres. No późne wieki średnie jeszcze ok. Ale już potem to lipa i bąbelki, a od I wojny światowej już całkowicie obojętne mi klimaty. No chyba, żeby robił za Indianina z północy ;)

Tzn. jak ktoś lubi, to proszę bardzo, ale dla mnie to już zupełnie inna forma rozrywki (i zdecydowanie mniej, a w zasadzie w ogóle, "kręcąca" mnie osobiście).

Odtwarzanie wczesnego średniowiecza jest jak rozwiązywanie łamigłówki (me gusta!).
"Późniacy" często zarzucają nam odtwarzanie "na jedno kopyto", małą różnorodność, czy wręcz lenistwo. Hmmmm...
Tylko wiecie, jak się późności odtwarza, to wystarczy pierwszy z brzegu obraz, czy rycina - i masz cały ałtfit jak na tacy. Źródeł pisanych, na których możesz się oprzeć tudzież zachowanych artefaktów - skolko ugodno (czyt. na pęczki).

A wcześni... Mmmmm :)
Odtwórstwo wczesne to robota koronkowa jest. Dostajesz strzępek materiału wielkości pudełka od zapałek, kawałek wygładzonego drewna i garść pestek oraz skorupę na dnie okrucha garnka, i masz z tego odgadnąć pełen krój sukni, narzędzie do splatania sznurków lub nawigacji morskiej oraz pełne menu dla dwudziestoosobowej rodziny ;) Źródeł pisanych, czy ikonografii jak na lekarstwo, a połowa tego co jest i tak niepewnej wiarygodności. Cała nadzieja w biedakach, którzy wpadli do torfu i tak zostali.
I dziwicie się, że jak dorwiemy jeden pewny wykrój, albo tezę popartą sensownym autorytetem, to trzymamy się jej z uporem maniaka? :D
Tak, wiele z tego co robimy, to bardziej lub mniej wiarygodne domysły :)

Uwielbiam rekonstrukcję. Ale zawsze śmieszy i dziwi mnie naiwność - tak widzów, jak i samych odtwórców - twierdzących, że pozwala ona poczuć, dowiedzieć się, co czuli ludzie w danym okresie historii. Strasznie aroganckie w swej infantylności zdanie.
Naprawdę sądzicie, że biegając ze znajomymi po lesie z atrapą karabinu, albo i z mieczem, mając za sobą pełne zaplecze medyczne - czujecie to co człowiek będący w sytuacji zagrożenia życia? Albo, tyrając z własnej woli, przez uroczy letni łikend, przy dowolnie wybranej robocie (dłubanie w drewnie, lepienie garnków, noszenie wody, kopanie rowów, stawianie chaty - co chcecie, do wyboru - do koloru) - wiecie jak było, kiedy taka praca stanowiła treść czyjegoś życia dzień po dniu? Albo odgrywając w obozie rolę niewolnika, czy kobiety, nawet kiedy nie macie prawa głosu - wiecie co czuł ktoś całkiem pozbawiony możliwości samodecydowania?
Błagam!
To jak nabrać  garść piasku i mówić, że się zrozumiało pustynię. Albo po wypiciu szklanki słonej wody twierdzić, że wie się teraz co to ocean.

A jednak... Jednak jest to sięganie po historię. Dotykanie przeszłości. Trochę na oślep, po omacku. Ale własnymi rękoma.

Choć odtwarzanie walk epok późniejszych nie budzi we mnie żadnych emocji, to walki Słowian i wikingów uwielbiam. Może jest coś w tym, że okropieństwo wystarczająco odległe w czasie obrasta mitem i romantyzmem.  Magia miecza? Kawałka metalu służącego do robienia konkretnej krzywdy drugiej istocie?
Rozum podpowiada, że to naciągane, nieprawdaż.
Ale działa. Tego trzeba dotknąć, żeby zrozumieć :) Ta adrenalina waląca po nadnerczach, wrzask, wykrzywione twarze, huk stali i drewna, ludzie znoszeni z pola. Czujecie to? Słyszycie ryk bestii?
 I proszę, niech nikt, kto nie oglądał dużej, niereżyserowanej bitwy, nie wyskakuje z tekstem o zabawie tępym żelazem. Albowiem nie wie co pisze :D

Ku własnemu zdziwieniu, a za sprawą Jeszcze-Wtedy-Nie-Męża oraz przeszywanicy ( ;) ) nie zostałam Dziewoją Wywijającą Mieczem (co nie znaczy, że nie lubię sobie pomachać w czasie prywatnym ;) ).
Wiecie, to romantycznie wygląda na obrazkach, ale wrzućcie na siebie kawałek materaca i trzynastokilowy sweterek z drutu, zasłońcie się paroma zbitymi deskami, i spróbujcie tańczyć zwiewnie i zniewalać urokiem, to pogadamy. 

To, co stanowi dla mnie o magii odtwórstwa, zwłaszcza tej konkretnej epoki, to rzemiosło.
Jak byłam mała, to uwielbiałam robić różne rzeczy NAPRAWDĘ. W pogardzie miałam "udawane" herbatki z lalkami i ciastka lepione z plasteliny (zboczenie takie). Albo serio, albo... No, nie powiem, że wcale, ale z mniejszym przekonaniem. Moim ówczesnym pomysłem odtwórczym (choć nie wiedziałam jeszcze co to "odtwórstwo") byli Dakoci (to wszystko przez Szklarskich ;) ).
Wydawało mi się niesamowite, że wszystko robili SAMI, bez skomplikowanych maszyn, WŁASNYMI RĘKOMA. No i mi zostało.

Uwielbiam rzemieślników. Speców, znawców i mistrzów w swoim fachu. Ich skupione twarze i zdolne, twórcze dłonie. Kocham. Uwielbiam przemyślność dawnych metod wytwórczych, uwielbiam trud, który owocował przedmiotami tyleż użytecznymi, co pięknymi.
Niech wszyscy oddają cześć wojownikom - ja będę sławić rzemiosło :)

I kuchnię :D :D :D

P.S. Czytacie dziś tę notkę za sprawą magii blogspota, bo ja siedzę na Wolinie i macam historię :D Wpadnijcie, zapraszam.
Pin It Now!

2 komentarze:

  1. chętnie bym wpadła ale my urlopujemy się w sierpniu dopiero! Zazdroszczę pasji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo chciałam na ten Wolin :(

    OdpowiedzUsuń