Wyprawę zaczęliśmy ze Smoczą Załogą od globusa. Nie wiem jak innym dzieciołom, ale Orze ten punkt programu przypadł szczególnie do gustu. Do dziś przy każdej okazji obraca go "do góry południem", żeby każdego oświecić w kwestii położenia mroźnego kontynentu (oraz Polski i "Miejsca gdzie żyją Indianie. Nad jeziorami.").
Oglądaliśmy obrazki zwierząt*, które żyją w tych nieprzyjaznych warunkach (wiedzieliście, że na Antarktydzie w ogóle nie występują ssaki lądowe?** O owadach latających, gadach i płazach nie wspominając oczywiście.) i układaliśmy z nich sekwencje.
Bawiliśmy się miniaturowymi zwierzętami morskimi*** występującymi u wybrzeży Antarktydy (i u nas w wannie). Kto zgadanie który jest ulubieńcem Ory?
Krótką chwilę poświęciliśmy zwyczajom pingwinów****, a konkretnie sprytnemu sposobowi transportowania jaj przez samce (między stopami, otulone puchem). Z braku jajek ćwiczyliśmy tę umiejętność na kłębkach wełny.
Brak owadów i zwierząt lądowych wiążą się (oprócz ekstremalnych warunków termicznych) z ubóstwem flory (Tylko DWA! gatunki roślin naczyniowych. Po za tym sam mech, glony, wątrobowce i porosty.). W planach mieliśmy więc wyjście do parku z lupą w celu dokładnej obserwacji grzybo-glonich symbiontów. Niestety projekt padł, przegłosowany przez małoletnią większość (na korzyść małpich figli na wiszącej drabince).
Na następne zajęcia został nam też pingwini taniec, antarktyczne ćwiczenie gimnastyczne (Zgodnie z instrukcjami prowadzącego kładziemy się na brzuchu, jak foki, drepczemy jak pingwiny lub latamy machając "skrzydłami" jak albatrosy. Tempo rośnie, prowadzący ruchami wprowadza w błąd. Prowadzący zmienia się co kilka ruchów.), cedzenie kryla, gąbki, rozgwiazdy i jeżowce oraz rysowanie po "śniegu" (mąka).
Za to wystarczyło czasu na urozmaicenie monochromatycznego krajobrazu o zorzę polarną, malowaną na lodzie.
Czasami zastanawiam się ile z tych informacji pozostaje w głowach Smoczej Załogi. Ale wypadki takie jak z miejscem Indian na globusie (RAZ pokazane, przypomniane samorzutnie po tygodniu), albo ten, kiedy Aurora po jakimś miesiącu od wysłuchania (na oko niezbyt zaangażowanego z resztą) legendy o Tańcu dzwonków (w zaległym poście o Ameryce Północnej) opowiedziała ją ze szczegółami, sama z siebie, ot tak, albo że po jednorazowej lekturze "Mam oko na miasteczko" zapamiętała mechanizm działania oczyszczalni ścieków, albo że mimo mojego raczej leniwego podejścia do tematu odczytuje już wszystkie samogłoski utwierdza mnie w przekonaniu - że więcej niż by się wydawało.
* Do zestawy trafiły: pingwin, foka, albatros i... orka oczywiście :D
** Po za badaczami w bazach polarnych i ich psami ;)
*** Znów orka, waleń, kaszalot, kalmar, rekin, delfin oraz.... diugoń, którego omyłkowo wzięłam za słonia morskiego.
**** Nigdy bym się nie spodziewała, że informacje o pingwinach będę zdobywać na TAKIEJ stronie :D
Zdjęcia uczyniła Mama Helenki |
Pingwiny biegały tak szybko, że trudno było je złapać w obiektyw... |