środa, 30 kwietnia 2014

Historia misia

Tuż przed Wielkanocą udałyśmy się z Dzięcieliną na przystanek celem udania się na lewy brzeg Odry. Oto widok, jaki ukazał się naszym oczom.

Ludzie jakby udawali, że ich nie widzą.
Podeszłam (Ora rezydowała w kripsaku na moich plecach), pokazałam Córze, przeczytałam karteczki, wyjaśniłam Młodej, że misie mają przypomnieć ludziom, że dzieci trzeba kochać (kompletnie nie chwyciła, że bandaże to bandaże, a nie chciałam się wgłębiać w drastyczne szczegóły), popatrzyłyśmy, zrobiłam zdjęcie.
I nagle ludzie rzucili się patrzeć, czytać i komentować. Z grupy młodocianych wycieczkowiczów podeszła Pani Przedszkolanka, oznajmiając otaczającemu wszechświatowi, że adoptuje dwa misie do przedszkola.
Jeszcze kilka przygarnęły dziewczyna w wieku licealno-studenckim i starsza pani.

Nie wiem co było dalej, bo przyjechał autobus i pojechałyśmy.

Dziś dowiedziałam się, że poobijane pluszaki nawiedziły ławeczkę w ramach akcji "Poznaj historię misia... Nie bij mnie - kochaj mnie!" organizowaną przez WOŚP.

Informacje i zdjęcia z (drugiej już) szczecińskiej edycji tego przedsięwzięcia możecie znaleźć tutaj.

A mnie uderzyło, że dopóki do nich nie podeszłam - misie były dla całego (wcale nie pustego) przystanku ludzi niewidzialne. Ale kiedy zareagowałam na to, co zobaczyłam - inni zaczęli widzieć to samo. I reagować.

Warto reagować.
Pin It Now!

wtorek, 29 kwietnia 2014

Ale historia!

Przyznam się szczerze, że ten warsztat potraktowałam kompletnie po macoszemu. Nie miałam chęci, czasu i polotu, zajęte byłyśmy (obie) innymi rzeczami. Z resztą Ora z historią i to całkiem żywą kontakt ma częsty i bliski ;) Sami możecie sprawdzić np. tu, albo tu i tu, i tu, i tutaj też.

Tym razem poszłam na całkowitą łatwiznę i zabrałam Córę do MUZEUM. I to takiego, w którym była już kilkakrotnie. Jednak zawsze wraca tam z dziką radością, co więcej nie przejdzie obok, jeśli nie może choć na moment (albo pięćset) wejść do środka.

Bo Muzeum Techniki i Komunikacji - Zajezdnia Sztuki w Szczecinie to miejsce naprawdę niezwykłe.
Ora uganiała się w nim po tramwajach, którymi jeździła Mama, kiedy była w Jej wieku (A także wszystkich innych autobusach i tramwajach, które są tam zgromadzone. Nie wiem, czy planuje zostać motorniczą czy kanarką).
Oglądała sukienki, które szyła firma, w której pracowała Jej Babcia, kiedy Orki jeszcze nie było w planach.
Widziała samochód, jakim jeździł dziadek i motor (motorower? motorynkę?), jaką jeździli Prababcia z Pradziadkiem na wakacje. Mogła nawet posłuchać silników (Mama naciskała guzik, a Orka czekała na ryk w pewnej odległości. Dla bezpieczeństwa ;D)!

Posłuchała multimedialnego, interaktywnego przewodnika (Naprawiła tramwaj! Dwa razy!), posiedziała w różnych wehikułach. Obejrzała nawet i posłuchała samochodu wyścigowego prawie-jak-zygzak-makkłin!

Dodatkowo przetestowała siedzialność ławek, wykonanych z już raz "przeżytych" tworzyw, jak makulatura, klawiatury komputerowe czy plastikowe butelki.

A chodząc (z najwyższą ostrożnością) po szybach, pokrywających stare kanały (takie wiecie, żeby podwozie tramwaju obejrzeć) dawała dowód, że Jej wyczucie głębi ma się wspaniale.

Co istotne, zwiedzanie uskuteczniałyśmy z Jagodą i Ciocią Gudi. Miałam zaserwować Wam zdjęcia Ekipy Marzeń w autku, ale ktoś mi nie dosłał, więc dokleję innym razem.

Aha, jadąc do muzeum mijamy Bramę Portową. Ora kiedyś wyraziła zainteresowanie tą budowlą i od tego momentu zna termin mury miejskie i zdaje się nawet, że rozumie o co w tym biega. Nie bez wpływu na to pozostaje zapewne fakt namiętnej "lektury" "Dawno temu w Mamoko" ;) 








Za to obiecuję Wam, że warsztat plastyczny - to będzie hohohoooo! Sami zobaczycie. Smocza Ekipa da czadu!

Przed nami jeszcze:
majowy WARSZTAT SZTUK PLASTYCZNYCH
i czerwcowy WARSZTAT WARSZTATÓW

Pin It Now!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Kosmiczne wyznania

- (Ora) Jesteś moją słodką gwiazdką mamusiu.
- (Ja) A Ty jesteś moją, Kochanie.
- A Tata jest duuuuużym gwiazdkiem!
(tu zażądała grupowego uścisku i buziaków)
Pin It Now!

czwartek, 24 kwietnia 2014

Bez wychowania, bez szkoły - Edukacja Domowa - cz.I (dlaczego tak, a czemu nie)

O tym, że Aurory nie wychowujemy pisałam już (TUTAJ).
O tym, że baaaardzo chcemy nie posyłać Jej do szkoły też (TU).

A potem czas zaczął jakoś straszliwie pędzić i nie miałam kiedy rozwijać tematu, ale już się poprawiam.

Na początku wyjaśnię od razu, że (w przeciwieństwie do takich pomysłów jak RB, PBP, KP, BLW i paru innych fajnych skrótów i idei) nie uważam, że edukacja domowa jest rozwiązaniem najlepszym, czy w ogóle dobrym dla każdego.
Nie jest.
Wcale nie dlatego, że dzieci są różne, ale ponieważ różni są rodzice.
I tak względy finansowe, konstrukcja psychiczna i cechy osobnicze rodzica, jego pomysł na życie, organizacja, czy też w skrajnych przypadkach (naprawdę skrajnych, wręcz patologicznych) brak wiedzy, mogą powodować, że to szkoła jest lepszym dla rodziny rozwiązaniem kwestii edukacyjnej. I absolutnie nie twierdzę, że jest to wybór gorszy. Dla nich.

Nie twierdzę też, że nie ma dobrych szkół i dobrych nauczycieli. Nawet znam takie przypadki. Jakieś dwie, spośród kilkudziesięciu szkół i może z dziesięciu, spośród ok. dwustu znanych mi nauczycieli.
Ale są! Są i chwała im za to!

 Niemniej jednak DLA NAS, a także dla wielu innych rodzin edukacja domowa jest pomysłem idealnym.

I nie, nie powodują nami utajone lęki z dzieciństwa i obsesyjny lęk przed szkołą :D

Ja swoją podstawówkę całkiem lubiłam, przez całe osiem lat pobytu. Była jedną z lepszych w mieście, jak dziś oceniam. Naprawdę całkiem przyzwoita, choć nie pozbawiona wad. A większość wad jakie miała wynikało z systemu (który IMO nadaje się jedynie do wysadzenia w powietrze), a nie z niej samej.

Do tej pory chowam we wdzięcznej pamięci nauczycielki z prawdziwego Powołania przez wielkie P. Nawet te, które nie uczyły przedmiotów szaleńczo przeze mnie lubianych.
Pani Bogucka od matematyki (dacie wiarę, JA lubiłam matematykę i nawet niezła byłam, powiem nieskromnie :D), którą kiedyś przyłapałam na zrobieniu błędu w zadaniu (Odynie, czemu teraz tak mało robią TAKICH pedagogów?)
Pani Sacharska od chemii, która udawała że nie widzi, że czytam pod ławką i to bynajmniej nie podręcznik.
Pani Jankowska, a jakże, od polskiego (Dziś pewnie nie dogadałybyśmy się za chińskiego boga, ale kochani, z jakąż ona pasją mówiła!)
Pani od fizyki i boska, drobna, mocno wymalowana Muzyczka, których nazwisk nie pomnę.
Oraz cudownie brzydka katechetka, która zachęcała (SERIO!  Nadal ciężko mi niekiedy w to uwierzyć!) do MYŚLENIA!
Maleńka Pani bibliotekarka.
I przezabawny Pan Pogorzelczyk w swoich wzorzystych koszulach, kopcący przez okno pokoju nauczycielskiego i przymykający oko na nasze wysiadywanie "na bunkrach".
I wielu innych.

Ja wyobraźcie sobie dobrą byłam całkiem uczennicą. Że aktywną społecznie, to tłumaczyć nie trzeba.
Pamiętam jak organizowałam kółko teatralne i reżyserowałam "Balladynę".
Jak zajęłam drugie miejsce w "Kangurze".
Jak montowałyśmy z Gośką szkolną gazetkę.

Niemniej jednak pamiętam także postaci, których do dzieci nie powinno się dopuszczać (do dorosłych prawdopodobnie także). Pamiętam rosnące poczucie, że odkrywanie czegokolwiek to sprawa nie dla dzieci. Że wynalazczość i kreatywność są tak daleko za horyzontem, że w ogóle tam nie dotrę. A na razie to na pamięć i jak nauczyciel przykazał.

Pamiętam poczucie kompletnej niemożności realizacji własnych pomysłów i projektów, brak wsparcia dla indywidualnych uzdolnień, brak otwartości na to, co mam do zaoferowania i zaproponowania. Nużącą konieczność dostosowania się do zasad i tematów narzuconych mi z zewnątrz.

Przemek też ze szkoły żadnej traumy nie wyniósł. Za to w drugiej klasie poważnie chorował, co sprawiło że musiał być uczony w domu. Program, na który klasa przeznaczała tydzień on miał realizować w czasie ośmiu godzin. I wiecie co? Przerażona początkowo nauczycielka, która nie wyobrażała sobie jak dadzą radę, po krótkim czasie stwierdziła, że Przemek nie tylko nadąża, ale znacznie wyprzedza dzieci uczone w szkole (och, naturalnie, że to z powodu jego wrodzonego geniuszu, ale nawet jeśli - to w szkole i tak musiałby "dreptać" z innymi).


Co więc mamy szkole, a w zasadzie bardziej systemowi szkolnemu, do zarzucenia?
Zabijanie naturalnej ciekawości dzieci
Wpajanie lęku przed błędem i pomyłką
Uśmiercanie kreatywności, uczenie myślenia wg. klucza i "nie wychylania"
Marnowanie czasu, zadania domowe
Nie uczenie jak się uczyć
Etykietowanie, wpychanie w ramki, wpajanie nastawienia na talent (stałość), a nie na rozwój
System kar i nagród, oceny, nacisk na rywalizację
Żenująco niski poziom
Złe warunki  (lokalowo-sprzętowe) do nauki, zamknięcie w 4 ścianach
Oderwanie od rzeczywistości, sztuczność, całkowite oderwanie od potrzeb współczesnego społeczeństwa, nie uczenie umiejętności NAPRAWDĘ w życiu przydatnych
Przeładowanie zbędnymi informacjami, a brak uczenia szukania i posługiwania się nimi w praktyce
Autorytarność, brak elastyczności, jednostronność procesu
Brak indywidualnego i podmiotowego traktowania dziecka
Kompletny brak pracy nad rozwojem duchowym, społecznym i emocjonalnym dziecka. Demoralizację.
Uczenie nieprawdy
Nuuuuudne zajęcia

I żeby nie było, że nasze ostatnie kontakty ze szkołą to wczesne średniowiecze - w trakcie studiów praktykowałam w podstawówce, jako instruktorka harcerska współpracowałam ze szkołami podstawowymi i gimnazjami, wśród moich znajomych jest kilku nauczycieli. Wspólnie z Przemkiem udzielaliśmy też korepetycji mojej siostrze i to, co usłyszeliśmy, a także co znaleźliśmy w jej zeszytach i podręcznikach mocno nami wstrząsnęło.

Ja (w przeciwieństwie do tych, co twierdzą, że polska szkoła jest gotowa na sześciolatki) w szkołach bywałam i bywam.

Uważamy, że jesteśmy i będziemy bardziej zaangażowani w rozwój naszej Córki, bardziej wrażliwi na Jej indywidualne potrzeby i skupieni na Jej dobru niż najlepszy, najbardziej pełen szczerej woli i dobrych chęci pedagog. Uważamy, że nie będąc skrępowanymi systemem szkolnym, papierologią stosowaną, nie musząc dzielić uwagi pomiędzy trzydziestkę uczniów, lepiej i pełniej będziemy mogli wspierać Jej rozwój. Chcemy przekazywać Jej nasze wartości. Chcemy uczyć Ją rzeczy prawdziwych i potrzebnych w życiu. Nie chcemy, żeby szkoła przygotowywała Ją do życia, lecz żeby uczyła się żyjąc.

Widząc jak jest ciekawa świata, pełna pomysłów, chętna do dokonywania odkryć - nie znieślibyśmy, gdyby coś Ją tego pozbawiło.

To jest nasza ideologiczna deklaracja. Temat będę stopniowo rozwijać w kolejnych notatkach.
Proszę, żebyście na razie wstrzymali się z pytaniami, bo odpowiedzi na wiele z nich na pewno znajdziecie w następnym "odcinku", a jeśli nie to pod nim możecie zapytać.
Nie będę (na razie) wdawać się w dyskusje o sześciolatkach w szkole, ani publikować komentarzy na ten temat.
Aha, i nie piszcie "Ja chodziłem do szkoły i jakoś..." to była inna szkoła i inne czasy. Wiem co mówię, też do niej chodziłam. A po za tym - może akurat mieliśmy farta?

Jeszcze przed końcem tygodnia będziecie mogli przeczytać:
ED w pytaniach i odpowiedziach - Edukacja Domowa cz. II

A TU i TUTAJ interesujące teksty nt. polskiego systemu edukacji.
Pin It Now!

środa, 23 kwietnia 2014

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? O cyni!

- (Ora) Mamo, chcę zobaczyć cynię.
- (Ja) Cynię? Co to jest cynia?
- Cynia nabuchodonowa.
- ... A co ona robi?
- No właśnie nie wiem, co ona robi!
- Może śpi?
- Ona robi takie (tu nie pamiętam zupełnie niezidentyfikowanego słowa), jak szczotki. Puchate, bieskie, nowowe, manowe... Taka cynia, jak kiedyś wchodziłyśmy do cyni.




Ktoś, coś?
Pin It Now!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Jak dobrze wstać skoro świt ;)

(przynajmniej czasami)
No i gdzie ten zając (Dzięcielina prezentuje ałtfit skomponowany z piżamy, butów i bluzy od dresu)?

W sałacie nie było.
Ani w rukoli...
W bratkach też nie...
W szafirkach też ani śladu...

Tu coś jest!
A tu ktoś się czai!
Za krzakiem!
Uściskać za ryjek! Wytargać za (Tak starannie w spiralkę wycięty, chlip!) ogonek!
http://potwornia.blogspot.com/2014/04/tucznik-na-mleku-na-bogato.html
Tatusiny baranek :D
Ciągle w locie
Z Wujkiem-Chrzestnym. Ciągle mnie wzruszają takie obrazki. Pamiętam Darka w wieku Aurory :)

Śniadanie pod jabłonią.



Pin It Now!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Alleluja!


Pin It Now!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Wiosenne rozwijanie

Dawno nie pisałam o córczynym rozwoju i to bynajmniej nie dlatego, że nie ma o czym.

To jak się wyraża powala nas na kolana. Podłapuje słowa błyskawicznie. Słownik ma przebogaty (kepuć stał się już wprawdzie keciupem, a maślerz moździerzem, ale i tak jesteśmy zachwyceni). Stosuje też kreatywną gramatykę. To w końcu naturalne, że skoro jest orzeł, to nie ma orzeła. Znaczy to, że wnioskuje o zasadach ogólnych (drobiazg, że w tym wypadku nie do końca zgodnie ze stanem faktycznym). Do Jagody mówi Jagudo (może dlatego, że to córka Cioci Gudi ;) ). A do Cioci - Ciocio :D. W ogóle adoptowała całą Jagodową familię i każe ją sobie na rodzinnych portretach umieszczać, zaraz po Sobie-Mamie-i-Tacie, a przed Babcią Iwonką (!). Z niewiadomych przyczyn trwa w przekonaniu, że mówiąc o sobie należy używać formy "robim" (jak w "ja zrobim zakupy" np.).

Jej wyobraźnia jest niewyczerpana. Płaczę nad każdą niezapisaną opowieścią, nienagraną piosenką. Są sensowne (albo nie), logiczne (albo nie) i bardzo różnorodne.
Moja ulubiona pieśń brzmiała mniej-więcej:
"Mama, Tata, Mama, Tata,
Mama, Mama, Tata, Mama,
Tata, Mama, Mama, Tata,
Tata, Mama, Tata, Mama,
Mama, Mama, Tata, Mama."

(ale nie jest to klasyka orczynego gatunku, raczej swoisty ewenement).

Jej zabawy, wymyślane fabuły angażujące wszystkich i wszystko w zasięgu wzroku, wykorzystujące materiał zasłyszany, przeczytany, widziany i wymyślony,  Jej umiejętność nadania jednemu przedmiotowi miliona symbolicznych treści, och, kładą na łopatki.

Ma niesamowitą pamięć do słów, faktów, kontekstów.
Jest dowcipna.
Jest słodka, kochana, czuła, bez skrępowania i wylewnie wyraża uczucia. Wobec wszystkich.
Wszystkie.
 
Komunikuje się doskonale z otoczeniem. Z nami, z dorosłymi i dziecięcymi znajomymi. Zapamiętuje imiona, miejsca, relacje między ludźmi.

Bardzo intensywnie ćwiczy poczucie własności. Pojawiają się ostre kłótnie na temat "to moje", wyrywanie z rąk i ogromny płacz, kiedy nie może dostać czego chce.

Jest nieustraszona.

Uwielbia sprzątać, odkurzać, zamiatać, myć naczynia, układać. Z całą pewnością po Tatusiu.

Uwielbia gotować,  piec i podawać - tak potrawy prawdziwe, jak wyimaginowane. Oczywiście po Mamusi.

Uwielbia śpiewać i tańczyć i słuchać muzyki. Po naszej wizycie w filharmonii pewnego razu na spacerze stanęła na środku parkowej alejki z dwoma patykami, po czym zaczęła "grać" na skrzypcach i śpiewać (o "mamie na drzewie, która zawsze tam jest, na drzewie"), a kiedy przechodzące starsze panie zaczęły Jej bić brawo ukłoniła się w pas, z pełną świadomości powagi sytuacji miną.

Uwielbia rysować i malować. Naklejać naklejki. Lepić.

Układa kilkuelementowe puzzle (z Autami). Wymiata w memorkę.

Ma zacięcie ogrodnicze (wczoraj np. posiałyśmy groszek, nasturcje i rzeżuchę, a parę dni wcześniej przesadzałyśmy fiołki, które kiedyś nazwała "kwiatołkami" i stokrotki).

Wie dokładnie co lubi, a czego nie, czego chce, a czego nie, i nie waha się tego dobitnie komunikować.

Kojarzy fakty wprawiając nas niejednokrotnie w osłupienie.

Wszelkie kotłowanki, przewracanki, mocowanki po prostu ubóstwia.

Książeczki... taaak... Beznadziejny przypadek obciążony genetycznie po obojgu rodzicach. Wiecie, rozumiecie.

Otacza opieką swoje lale i misie alias córeczki i synków, względnie dzidziusiów. Karmi oczywiście piersią. I nosi w chuście.

Rowerek biegowy póki co jest prowadzany po parę metrów, bez sadzania pupy na siodełku, po czym porzucany :(

Kocha się bujać na huśtawkach, hamakach, w kocu, na rękach.

Wspina się jak kozica na co popadnie.

Używa (nie specjalnie precyzyjnie, ale jednak) noża i nożyczek.

Używa form grzecznościowych (sama, z własnej woli, nigdy nie uczona): "Przepraszam Cię Tatusiu, czy mogę przejść?".
Chyba że nie chce.
Raz nie powiedziała Prababci Marysi "Dzień Dobry" (zawsze mówi). Babcia najpierw się dopominała, potem nawet obraziła. Im bardziej Babcia nalegała - tym bardziej Ora nie miała zamiaru.

Chusty (echhhhhh :( ) leżą w szafie i czekają lepszych czasów (czasem jeno robią za hamak), ale kripsak wciąż w użyciu.

Pyta o litery i cyfry.

Określa kolory (poprawnie 3-4 na 5 :D).

Segreguje i kategoryzuje.

Kiedy jest głodna pyta: "Co mi dasz do jedzenia?".

Niekiedy miewa preferencje co do stroju, ale na ogół nie jest wybredna.

Zaprzyjaźnia się z nakładką na sedes (nie ciśniemy, póki się ciepło nie zrobi).

Lubi robić zakupy.

Wyprawia dzikie brewerie z Niko - małym, szczekającym i lekko postrzelonym maltańczykiem Jagody. Namiętnie zagłaskuje wszystkie koty, jakie się akurat napatoczą.

Nie lubi pasów samochodowych.

Uwielbia przebieranki w apaszki, chusty, buty Mamy lub Taty, czapki, szaliki.

Mówi co będzie jak będzie duuuuzia.

Kiedy budzi się rano "kokosi się" chwilę ze mną w łóżku. Każe się głaskać i całować rączki i stópki. I mówi "Tak mi miiiiłoooo" z rozbrajającym uśmiechem.
Nie lubi chodzić spać.

Lubi mleko.

Sama (albo prawie) wkłada spodnie, majteczki, luźne bluzki. Rozbiera się ze wszystkiego po za bodziakiem. Chyba, że guziki staną na przeszkodzie.

Lubi się bawić w chowanego.

Nadal ma sentyment do koparek. Sama też lubi kopać w piasku.

Czasem,  kiedy się kładziemy, pije mleczko (nieodmiennie smyrając Tatę stopami), a potem wtula się we mnie pleckami i mówi "Popatrz ze mną na światełko". I patrzymy na podświetlony nawilżacz, gdzie w wodzie połyskują bąbelki powietrza, a u góry unosi się mgiełka. Aż oczka zaczną się Jej zamykać, zamykać, zamykać. I zaśnie.

A potem słucham, jak śmieje się przez sen.

Kreatywne użycie kolorowanki. Obrazek malowany pod dyktando Ory. Od lewej: Smok Szczerbatek, ogniem ziejący, Niedźwiedź Brzuchacz, Renifer Chichotek i Wiking Tappi.
W tej oszczędnej formie Orka zawarła (zgodnie z Jej zapewnieniami) zaskakująco wiele, m. in. rzekę (Regalicę) z rybami.
Smarujem chlebek.
Hamak Podstol(i)ny (z chusty naturalnie)
Kreacja własnego pomysłu, z dwóch chust (w sumie jakieś 9m) oraz Kasia zamotana w szalik na plecach (kreatywne podejście do "plecaka prostego" ;D).
Pierwszy w życiu bałwan! Wykonany ze Starszym i Młodszym Agi.

Dzień Kobiet na Błoniach - kakao z Cafe Rower
Szczecińskie krokusy
Z Tatką, w hamaku, u Jagudy ;)
Z niewiadomych przyczyn Ora darzy tę latarnię wielkim uczuciem i nie może przejść mimo, jeśli jej po drodze...
...nie przytuli. (Faktem jest, że latarnia ma nieoddawalny na zdjęciu, a przepiękny odcień turkusu, spod którego dekoracyjnie przebijają plamy rdzy, ale nie wiem czy właśnie o to Jej chodzi.)
Pierwsze, poważne (i gimleowe) saneczkowanie.
Aurora i nowowarpieński kot



"Nie ruszę się! Tak będę leżeć!"

Pin It Now!